Komentarze: 6
w ogniu kominka
zapach pieczonych jabłek
rumiany robal
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
30 | 31 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 |
06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 | 12 |
13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 |
20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 |
27 | 28 | 29 | 30 | 01 | 02 | 03 |
w ogniu kominka
zapach pieczonych jabłek
rumiany robal
Czarna Kobieta znad rzeki, która czasami rozmawia ze mną miło na skarpie, a czasem w milczeniu leży krzyżem na polanie, dzisiaj – obrzęknięta i spowolniona od lekarstw – dreptała w pobliżu śmietnika z nieodłącznym różańcem, bez wątpienia jarmarcznym, starym i pokrytym jakimś rodzajem patyny.
- Niech pani nie idzie za daleko, ktoś się tam może kryć we mgle – powiedziała.
Więc doszłam tylko do mostu, próbując zrobić jakieś nocne zdjęcia, ale wielka mgła rozpraszała światło flesza i na większości fotografii nie widać niczego, prócz niej samej.
Stałam cicho na wysokim brzegu a para starych ludzi całowała się na plaży po drugiej stronie rzeki. Ona lekko przygarbiona, jakby skurczona. Spod krótkich, farbowanych włosów prześwitywał placek białej skóry. On wyższy i całkiem siwy. Widziałam profil poważnej, szczupłej twarzy z głębokimi bruzdami wokół ust. Jestem prawie pewna, że zamykał oczy.
Obejmowali się przez kurtki, chociaż było ciepło, parno i bezwietrznie. Ich ruchy wydawały mi się trochę sztywne, kanciaste i jakieś nieporadne.
A mogło by się wydawać, że po tylu latach seks staje się czymś tak swobodnym i zwyczajnym jak zjedzenie bułki z masłem i popicie kawą.
Łęgi jasne i barwne, i ptaki śpiewają.
"Babom tylko jedno w głowie, wiadomo ;-)"
prof. dr hab.A.
gorący bigos
puszka chłodnego piwa
leć Adaś, leć...
polano brzozy
rozchyla białą korę
w cieple kominka
To leśne chwasty – mówi drobny mężczyzna w krótkiej kurtce i mocno wyświeconych na siedzeniu spodniach. Szamocze się z paskiem, a potem znika z olbrzymim konarem przytroczonym do ramy roweru.
W szczycie wegetacji topole bywają niezauważalne, ale po sezonie niepozorne liście drewnieją i w porywach bębnią głucho o gałęzie. To jedyny dźwięk tutaj, prócz klekotania kół, szurania butów i mojego oddechu – podobno można się nauczyć oddychać przeponą.
Spotkałam parę moich byłych uczniów – szli nad Wisłę z lornetką i nadzieją na podejrzenie saren. Znają miejsce ich snu – ja poprzestałam na obserwacji licznych tropów.
Prawie się umówiłam na wyprawę pontonem na wyspę, gdzie nie widać żadnych ludzkich śladów, za to można chodzić pomiędzy gniazdami uwitymi bezpośrednio na piasku, pełnymi ptasich jaj. Problem leży w zatyczce od pontonu: gdzieś przepadła a jej rolę pełni korek od wina. Może zaczekam aż kupią kajak.
Mgliście dziś było, cicho i bezwietrznie, a drugi brzeg jakby nie istniał.
PS. Przeprowadziłam badanie: Wisła śmierdzi u ujścia Jagodzianki, jakieś trzy kilometry na południe od Świdra. Za to jak tam soczyście zielono, bujnie, bogato, taka mała oaza urodzaju ;-PP
Słońce i ciepło - trudno uwierzyć, że już połowa listopada.
Tym razem to Paskuda zabrała nas na wędrówkę. Pozwoliliśmy jej wyznaczyć tempo i trasę: dwie godziny marszobiegu w jedna stronę :-)
Potem był piknik na ciepłej plaży: dla nas grześki i cola, dla Paskudy woda z Wisły i torebka karmy ze zdjęciem kota na opakowaniu. Opaliłam się i pewnie dostanę zmarszczek ;PP
Wisła u ujścia mojej rzeki jest rzeczywiście malownicza do przesady, zgadzam się w pełni z oceną Klu. Wysoki brzeg rwie się i zapada, kolejna wakacyjna ścieżka przepadła w nurcie, za to na przeciwległym brzegu utworzyła się olbrzymia, biała plaża. Szkoda, że nie ma sposobu, żeby się tam dostać. Słyszałam o przedwojennym promie łączącym moje miasto z Konstancinem – obecnie to wielogodzinna wyprawa przez warszawski most.
Moja stronka z obrazkami przechodzi kolejną awarię – ja je widzę, ale podobno nie wychodzą poza naszą sieć. Dzisiaj skorzystałam z webparku. Jeśli wróci napis „Fanaberka bloguje” – proszę o znak.
włącz głośniki :-)
Potrzebne mi zaświadczenie, ze po tak długim zwolnieniu nadaję się do pracy. Zadzwoniłam do lekarza, a ten mi kazał iść i sprawdzić, co tam słychać w lesie. Przyjedzie w poniedziałek do szkoły i zdiagnozuje mnie na miejscu. Sam to zaproponował.
Więc sprawdziłam – u dzięciołów wszystko w najlepszym porządku: zielone pospólstwo = na pniach blisko ziemi, czarna arystokracja - na wierzchołkach, czerwonokupre – w krzakach, a małe pstrokate - gdzie popadnie.
Wisła przybrała i zalała ujście mojej rzeki. Piaszczysta plaża, na której jakiś czas temu wyczerpały mi się baterie - stała się dnem, a miejsce ze zdjęcia już nie istnieje.
Drzewa są już całkiem nagie. Rosną tu rzadkie klony o smukłych, sztywnych liściach i tak skórzastej fakturze kory, że chciałoby się sprawdzić ją ręką, tyle ze ja nie dotykam pni drzew. Latem wyglądają interesująco z racji swojej odmienności, ale o tej porze roku i tak najładniejsze są zwykłe, żółte, z czarnymi plamami grzyba – dowodem na czyste powietrze.
W rezerwacie nikt nie usuwa martwych drzew. Czarne dzięcioły mają tu istny raj, widziałam tez duże stadko jasnoszarych, cichutko szyrkających maleństw – prawdopodobnie przelotnych.
Właściwie chciałam tu napisać coś o sobie, ale wyszło o drzewach i ptakach.
nocy podobnych do pierwszej
- niespokojnych przerwanych
tak wiele
rzeka jest twarda jak dno łodzi
ale niekiedy płynie tak bardzo
że nurt na jej brzegach zamienia się w głębię
i nawet dęby w gęstych splotach
z wywróconym niebem a ziemią
bujają się w obłokach śniąc o żaglach
pomiędzy nie ma
nic – nawet gałęzi na której mógłby przysiąść
listopadowy zmrok
nachylony pod złocistą kapą
rozdaje strzępy fioletowych liści
poprawiam serwetkę na stole
skoro świat jest z żelaza
może trzeba go brać
żelazem - ale czy w dłonie
bezdźwięcznie
w przedostatni miesiąc roku
z drogi liści
Dzwony – ziemia z wytworną wizytą w niebie.
w odpowiedzi – rzadki w tych stronach
śnieg. biały płatek przed katedrą.
topnieje na ruchliwym języku.
jeszcze przed chwilą w blasku, a już wąż
drogi. anioły za nami na palcach.
żywiczne są ich pióra, płaszcze mleczne,
spod bursztynowych skrzypiec
przezroczyste krople – dzwonki Papageno.
tak sowy śnią o nocy w teatrze
opuszczonym przez wladcę. za szybami
palą się ogniska i nasze gdzieś płonie
w chmurach popiołu po długim ogniu lata.
mówisz szeptem – sen zwierząt panuje
w sarkofagach ze znakami imion, za ścianą
nie ma nikogo, a ciemność przychodzi
z każdym zmierzchem. jak dzwoni
cisza tej nocy, łyżeczka w kubku.
-----------------------------------------
Ps 0. Ta część notki już nieaktualna, ale niech zostanie na pamiątkę fanaberii.
Ps 1. Wiersz powstał na wyjeździe na Wszystkich Świętych. Zwlekałam z wklejeniem, bo chciałam dołączyć zdjęcie anioła, obiecane Madzie. Niestety - nie mogę znaleźć, więc wklejam sam wiersz, zeby chociaż on mi nie zginął. Jeśli znajdę fotkę, albo znowu wyjadę i zrobię następną - wkleję wszystko jeszcze raz, (z poprawkami).
Ps 2.
szukam i szukam ale przepadł
ten folder. może anioł
roztopił się do zera lub jedynki
i zniknął całkiem.
kiedyś wróci,
zjawi się tutaj - przecież nawet
gliniane garnki są nieśmiertelne.
pobrzękują niecierpliwie
pod młoteczkiem archeologa
pewne istnienia
w świetle.
Ps 3.
Garnek z rosołem też jakiś niecierpliwy. uffff, te gary...
Nad rzeką spotkałam parę ludzi po pięćdziesiątce. Mężczyzna przyglądał się płynącej wodzie, a kobieta z wypiętą, niezwykle pulchną pupą załatwiała pod krzaczkiem swoje tajemne sprawy.
„Przepraszam, już znikam” - roześmiałam się, ale mężczyzna odwrócił się i wesoło zapytał, jak dojść do kościoła. Udzielałam skomplikowanej instrukcji, odpowiadałam na pytania, a kobieta włączała się do rozmowy, nie zmieniając pozycji, ani nie przerywając rozpoczętej czynności. Zrobiło się wesoło, jakoś swojsko, gdzieś się ulotniło wcześniejsze skrępowanie.
Dotarłam do kępy sromotników. Straciły turgor i charakterystyczny, ostry, interesujący zapach, wyczuwalny w promieniu kilkunastu metrów. Nie zauważyłam młodych, kulistych owocników (w takiej postaci są jadalne), zniknęły też muchy, klejące się zazwyczaj do brunatnej, wonnej cieczy, wydzielanej przez dojrzałe grzyby. Cóż, listopad. ;)
Dom pachnie dość egzotycznie słodką, smaczną potrawą, jaką przygotowałam wg przepisu Andy :-) To chyba dobra okazja, żeby wyjąć koronkowe serwetki i zapalić cynamonowe świece.
Dobranoc, mili Goście, pa pa :-)
Do lasu należy pójść z nożem (mimo zimna są strasznie robaczywe).
Prośnianki odmoczyć z piasku w słonej wodzie, oprószyć mąką, usmażyć na patelni w dużej ilości oleju, posolić na talerzu i zjeść.
:-)
Straciłam z oczu domy i drzewa. Śnieżyca, która rozhulała się nad wsią i polami, z zewnątrz wyglądała jak biała chmura, spadająca z ciemnoszarego nieba na jeszcze ciemniejszą ziemię.
Wracałam z garstką prośnianek na kolację (zielone gąski), przecierając śnieg na drodze.
Świeże ślady sarny były niespodzianką. Musiała przed chwilą wyjść z lasu i ukryć się całkiem blisko, w niewielkiej kępie młodych brzózek i olch po polnej stronie drogi. Sarna chyba wiedziała o mnie, ale tym razem i ja wiedziałam o niej. Usiadłam na kamieniu, z lasem za plecami i zjadłam mokre, zmarznięte jabłko, obtrząśnięte kijem z przydrożnej jabłonki. „Wyłaź szybciej, bo się ściemnia” – powiedziałam. Trzasnęła gałązka i szare od mroku zwierzę wystrzeliło na pola. Zamarłam na chwilę, poczułam jego obcość, siłę i szarpnięcie metafizycznego lęku.
Pewnie wszyscy tak czują.
:-)