Komentarze: 1
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
28 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 | 06 |
07 | 08 | 09 | 10 | 11 | 12 | 13 |
14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 |
21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 |
28 | 29 | 30 | 31 | 01 | 02 | 03 |
O świcie jestem niewidzialna. Gdy wieś jeszcze śpi wśród pieleszy, zamkniętych kurników, obór i pieców, nie tracąc ani jednej smużki ciepła – idę przez zaszronioną łąkę, skrzypiąc i trzeszcząc, w białych chmurach oddechu, w gigantycznym cieniu, w zapachu kawy z mlekiem – niewidzialna.
I nagle w płocie zagajnika otwiera się furtka i moja niewidzialność mnie opuszcza. Przyjmuje postać siedmiu płowych saren i pasie się pod olszyną.
Poranek, las w lusterkach. Lekki mrozek droczy się z drzewami, przyprawiając im liście. Dzisiaj niebieskie.
Wkoło smugi rozpostartych gałęzi, strzępki, stosy, tamy, zapadnięte nory. Do tego raju niebobrom wstęp niedozwolony. Ktoś pływa między naszymi brzegami. O ciemną, podziemną taflę gniewnie uderza wiosło. Ziemia dudni.
Spadamy, spoko loko, bye!
Po trzydziestu latach suchych - bagienko odebrało od lasu pożyczoną ziemię. Rozdziela ją nowym lokatorom, każdemu według potrzeb: cypel dla bobrów, wyspa dla żurawi, olszyna dla kruków. Przybywajcie.
Niebo w kluczach gęsi. Lecą o zmierzchu, o świcie i nawet nocą, pod nadętym jak balon Księżycem. Nie lądują.
mak z aronią - co za pomysł
tak na grządce
ciałkiem duszkiem
małodusznie
i bez liku
na złość muszkom suszkom ostom
przy świetliku i z ochotką
uprawiają makaronizm
Czeszemy psa. W pierwszym słonku, w pierwszym ciepłym wiaterku po zimie.
Kłębek siwej sierści daje się pochwycić i ponieść. Toczy się przez zastygły ogród, w niebyt, w nicość, na pożarcie. Tutaj odpada włos, tam strupek, strzępek martwego naskórka. W rozgrzaną na chwilę, rozmiękniętą ziemię. W dzioby, budki lęgowe, gniazda, krótki raj.
Zima opuściła legowisko pod dębem. Został po niej zmoczony, sprasowany siennik. A w starych siennikach, w tajemnych skrytkach lęgną się pchły i ślimaki. I kto wie jakie jeszcze skarby.
Ten, który wie, już tu był: strzepnął biały kurz i uchylił pierwsze zbrązowiałe wieczko. Nagły błysk żółci - i dorodny cytrynek rozłożył skrzydełka.
Nie słyszałam ptaków. Może też go widziały i to się stało ważniejsze niż śpiew.
W ogrodzie, pod osłoną nocy, trwają dyskretne porządki. Niestrudzony esteta wyostrzył Księżyc i podcina słabe, przemarznięte gałązki. Przyjdzie wiosna i będzie jak w raju: dąb szypułkowy, sosna zwyczajna.
Płatki tulipana wydają się prawdziwe i nawet eterycznie pachną. Jednak wnętrze zdradza pospieszną podróbkę. Słupeki jest jak rzeźbiony ze szklistego mydła, a pręciki - z pałeczek węgla, inkrustowanego miedzią.
Ptasiek już jest. Majestatyczny i samotny, jakby czekał. Ma miesiąc, żeby znaleźć stare gniazdo, albo drzewo dość wzniosłe, by złożyć gałązkę. Wyciągnąć szyję na znak. A potem już normalnie: wysiedzieć, wykarmić, rozdzielić się, odlecieć.