Archiwum sierpień 2005


sie 31 2005 Wyrwij murom zęby krat
Komentarze: 1

Rocznicę Solidarności świętowałam solo w towarzystwie wideł i szpadla, a potem wrócił R. i skusił mnie na chwilę egzaltacji przed telewizorem :-) Nasza młodość przypadła na czasy, w których udało się obalić totalitaryzm. :-).

Entuzjazm, euforia, poczucie wspólnoty - to było wówczas widać na każdym kroku, ale nie pamiętam, abym osobiście szczególnie mocno ich doświadczała, raczej tylko pośrednio, doczepiona do R. wspólnymi dziećmi i ślubem.

R. z kumplami z KOR-u całymi nocami powielali ulotki na jakiejś strasznej maszynie. Druk był drobny, rozmazany i mało czytelny, ale tu mniej chodziło o ich treść, a bardziej o wartość naczelną: Wolność Słowa. Każdy chciał mówić, krzyczeć, ryczeć, się drzeć. To był pierwszy, najprostszy przejaw demokracji, a to z nią miała przyjść nasza duma i godność, i realizacja młodzieńczego pragnienia wolności, decydowania o sobie.

System wartości był prosty i czytelny: Złe było wszystko, co komunistyczne i sowieckie, dobre - co nasze polskie (do diabła z przyjaźnią polsko-sowiecką) i katolickie (do diabła z komunistyczną ateistyczną indoktrynacją).

Aparatczycy wydawali się żałośni – stali na straży bzdurnej teorii, w którą sami nie wierzyli, (o następstwie systemów i nieuchronnym nadejściu idealnego państwa komunistycznego - ale jestem obcykana, to przez poprawkę z PNP:). Ich despotyczna władza zdawała się ograniczać do własnego aparatu, realnie groźnego i demonstrującego bezwzględność (kiedyś na Nowym Świecie natknęłam się na kordony milicji i to było traumatyczne przeżycie).

Prawdziwa głowa była  w stoczni. To była władza sprawiedliwa :-), która troszczyła się o wszystkich, nie o jednostki, i nie o uprzywilejowane grupy społeczne. Ich postulaty bywały bardzo skromne, pamiętam żądanie obniżenia cen mięsa. W trosce o prawa człowieka odrzucano rewolucyjną przemoc, poprzestając na widowiskach, w których, niestety, nie obywało się bez wstrząsających przypadków ofiar.

Praca w Solidarności, cała ta konspiracja i wspólnota, stały się sposobem na życie wielu młodych ludzi, w tym także R. Było w tym dużo zabawy mocno zakrapianej alkoholem, często własnej produkcji. Pamiętam zabawną i emocjonującą, choć kontrowersyjną moralnie akcję przewiezienia chłodnicy z Wydziału Chemii na Krakowskie Przedmieście w rękawie studenckiej kurtki). Niektórzy wyszli bez szwanku z morderczego okresu nocnej, radosnej, solidarnej pracy i wielkiego picia. Niektórych później widywałam w sejmie. Inni, jak R. mieli mniej szczęścia.

 

fanaberka : :
sie 30 2005 * * * (chcemy siebie...)
Komentarze: 7

chcemy siebie
skomunikować
a wymawiamy się językiem
kołacząc w otwarte usta

zdajesz mi się mówisz
moje słowo
jest osobną pustynią
pomiędzy innymi

próbuję pisać w powietrzu
ziarenkami zmierzchu
oto jest ciało
tego wiersza

weź je i czytaj
jakby był z win i krwi
albo nie wiem co znaczy
samointerpretacja

posłuchamy dziś mowy
którą głosi deszcz
zwilża gorące
z których nie wyrośnie

biały opłatek ciszy
między chcesz odczuwać
a chcę widzieć
taki confiteor

nie spożywamy siebie
okalamy głód
jak kolejne wersy między
przerzutniami

jesteś jak jesteś w jesteś
jestem obok
nie ma ta chwila
z kartki znika wiersz

gloria nieba ponad
szyfr ciemnych obłoków
widzę wciąż twoje oczy
wierzę w pierwszy sen(s)

ogień na po wieki
eks komunika ikono klas ty
wymawiamy sobie przyjaźń
z niemiałych ust

Dnia: Wczoraj 19:33:48, napisał(a): Roman Bezet

 

fanaberka : :
sie 29 2005 dziesięć dni temu na Mazurach
Komentarze: 5

Nie wiem i pewnie nigdy się nie dowiem, jak R. trafił na Mazury, ani co tam robił, chyba on sam też dobrze tego nie wie, jak zawsze wtedy, gdy rzeczy zaczynają się dziać same, poza kontrolą i zasięgiem postanowień, obietnic i wolnej woli.

On jakoś się zachowuje, ja jakoś na to reaguję. Relacja nierówna. Współuzależnienie.  

„Rozpuszczam włosy i grzeszę w myślach w ukryciu nocy w snach” 

 Q…….

 

fanaberka : :
sie 26 2005 Pogorzelski Mszar
Komentarze: 8

Przegapiłam krótki czas, kiedy żurawie zmieniają pióra i snują się bezbronne, pozbawione możliwości lotu, po niewielkiej łące w pobliżu torfowiska. Już ich nie ma, przemieściły się ku większym przestrzeniom, bogatszym pastwiskom, liczniejszym stadom. Przynajmniej mnie nie zjadły.

Las suchy i jesienny, w dole wrzosy, wokół przebarwione liście, a przede mną piaszczysta, grząska, miejscami nieprzejezdna dla roweru, kilkukilometrowa droga pod górę, ku szczytom wydm. A tam - oaza wilgoci - torfowisko wysokie, żadnych źródeł, cała woda pochodzi z nieba: strumień, mokra ziemia, kolczaste zarośla, soczysta zieleń,  kwaśny smak niedojrzałych jeżyn, jakaś brzoza w objęciach sosny :-).

 

Pośrodku ścieżki siedział nastolatek, pijany, bądź zaćpany, wyklinał i odpędzał nieco młodszą ode mnie kobietę, prawdopodobnie matkę. Stałam i gapiłam się bez słowa, jak się chwieje i rozkręca: „Spier… k…, widzisz, pani patrzy!”. Kobieta odwróciła się i odeszła, a gdy zniknęła za drzewami, chłopak krzyknął: „Zaczekaj k…!” i powlókł się za nią, ciągnąc plecak po piasku i korzeniach.

 

fanaberka : :
sie 25 2005 jakiekolwiek podobieństwo jest czysto przypadkowe...
Komentarze: 8

 

Zrobiłam sobie nowy szablon na bloga, wykorzystując dzisiejsze zdjęcie  i hmm... już sama nie wiem...

fanaberka : :
sie 24 2005 kończy się lato
Komentarze: 18

 

fanaberka : :
sie 23 2005 płeć feministki
Komentarze: 7

Prawie ćwierć wieku temu znany genetyk, profesor Gajewski zsunął się z katedry, gdzie podczas wykładu spoczywał w pozycji malowniczej półleżącej, stanął naprzeciwko mnie (jak zwykle w ciąży) i powiedział coś w tym rodzaju: „Jeśli chcecie, dzieci, mieć w przyszłości chleb z tej waszej biologii – porzućcie genetykę, bowiem w tej dziedzinie wszystko, co najważniejsze, już dawno zostało odkryte. Mózg!! Mózg to wasza przyszłość, wasza szansa, wasz Nobel.” A dzieci słysząc słowo „mózg” rozejrzały się po sali i – niezależnie od płci – skrzywiły się z obrzydzeniem.

 I tak oto, po latach, przyrost naturalny wciąż mamy dodatni, a mózg, zarówno pod względem funkcjonalnym, czynnościowym, jak i każdym innym, pozostaje narządem tajemniczym i jedynie fragmentarycznie zbadanym. A pod antyfeministyczną notką Sosnowskiego (o płci mózgu, ale też o agresji kobiet, której istnienie i wysoki stopień nasilenia – o ile dobrze zrozumiałam – stoi w sprzeczności ze stereotypami płci) nie widzę oczekiwanych przez autora 31 komentarzy (zyg zyg :-))))

Impulsy do zachowań agresywnych powstają w części mózgu nazwanej ciałem migdałowatym. Wątpić w kobiecą zdolność do zachowań agresywnych moglibyśmy jedynie przyjmując ryzykowne założenie, że mózg płci żeńskiej jest niekompletny i owego fragmentu kory mózgowej pozbawiony. Z kolei obszar kontrolujący agresję znaleziono w korze oczodołowo-czołowej (tu – przyznaję - pojawiają się moje własne wątpliwości co do kompletności mózgów mężów bijących swoje żony)

Wiele cennego materiału do przemyśleń mogą dostarczyć filmy o małpach (to moje ulubione programy telewizyjne :-))). Niejaki Moyer wykazał, że małpy cechuje społeczna modyfikacja pierwotnych, neuronowych zachowań agresywnych. Podrażnienie mózgu osobnika dominującego wywołuje zachowanie typu męskiego (atak), podczas gdy małpa o niższej  pozycji w stadzie reaguje po babsku (wycofuje się i zezłośliwia).. Gdyby wynik badań nad gatunkiem o małpim rozumie, nie umytych zębach i feministycznie nieogolonych nogach przenieść bezpośrednio na Homo sapiens, można by wnioskować, że różnice w sposobie uzewnętrzniania agresji (mężczyzno-mężczyzna klnie i bije, kobieto-kobieta dręczy wymówkami) potwierdzają znienawidzoną przez feministki, bo niesprawiedliwą i krzywdzącą dla kobiet, uprzywilejowaną pozycję mężczyzn w naszym patriarchalnym, społeczeństwie.

 

Ach, jakie rozkoszne jest takie feministyczno-agresywne filozowanie :-))

 

Otwieram się powoli na nadchodzącą jesień, słysząc tu i ówdzie opowieści o rozkoszach pływania w gorących morzach, których nigdy nie poznałam, bo chyba zawsze trochę się bałam… nie rozkoszy i nie mórz, ale gorących kąpieli.

 

Zazdrosna o Szopena Popielatka wywiozła mnie do strasznego lasu. Zdjęcia w jagodniaku, choć ciekawsze, nie nadają się do publikacji :-))))

 

fanaberka : :
sie 16 2005 O pożądaniu i zaburzeniach elekcji [limeryk...
Komentarze: 12

Cim z Wsiowa - wzmocniwszy jurność u źródeł Orlenu

Już jął brać mężów w komando, niewiasty do haremu,

Wtem pacnął jak długi

W męty błotnej Jarugi

I laska mu zmiękła nie wiedzieć czemu...

 

fanaberka : :
sie 16 2005 leonidy
Komentarze: 3

Skończyły się duże, zielone śliwki – zaczęły dojrzewać pierwsze winogrona. Ogród szarzeje, pachnie chłodem, mokrą trawą i próchniejącym drewnem. Chmary owadów oddają się cykaniu, Paskuda chrapie w budzie, a ja na próżno wypatruję leonidów, których roje zobaczyłam przed laty na sierpniowym niebie, zanim po raz pierwszy usłyszałam o ich istnieniu. Pokazałam je później Zośce, tak samo jak ja zdziwionej intensywnością zjawiska i nieprawdopodobną ilością spadających gwiazd. To było wkrótce po tym, jak pierwszy przeszczep płuc zakończył się sukcesem, a my siedziałyśmy pod bezchmurnym, roziskrzonym niebem i snułyśmy fantazje, że to jest być może duża szansa dla Marka.

Nie ma Zośki, nie ma Marka, ale byli blisko, gdy R. odszedł do świata kumpli i butelki, gdy poniewierał się po bezdrożach, i gdy zaczął szukać drogi powrotnej do domu.

R. śpi zmęczony po dyżurze, a ja czytam z monitora, radośnie, bo bez okularów. Kwaśniewski powiedział, Cimoszewicz nie powiedział. Rozkosze władzy.

Wojciech Kilar, który poznał świat, sukces, sławę i radość tworzenia, powiedział w TP, że rozkoszą jest klęczeć w tłumie, w duchocie i upale i przeżyć poczucie wspólnoty z takimi samymi ludźmi jak on, i że dobrze mu z Kościołem, z różańcem i z Psalmami, i z Matką Bożą, która bierze za rękę i mówi: dasz radę.

R. powiedział mi kiedyś, że najgorsze uczucie - to poczuć się sierotą. Chyba nigdy nie byłam.

 

fanaberka : :
sie 14 2005 Gad Leśmian
Komentarze: 0

Szła z mlekiem w piersi w zielony sad,
Aż ją w olszynie zaskoczył gad.

Skrętami dławił, ująwszy wpół,
Od stóp do głowy pieścił i truł.

Uczył ją wspólnym namdlewać snem,
Pierś głaskać w dłonie porwanym łbem, 

I od rozkoszy, trwalszej nad zgon,
Syczeć i wić się i drgać, jak on.

Już me zwyczaje miłosne znasz,
Zwól, że przybiorę królewską twarz.

Skarby dam tobie z podmorskich den,
Zacznie się jawa - skończy się sen!

Nie zrzucaj łuski, nie zmieniaj lic!
Nic mi nie trzeba i nie brak nic. 

Lubię, gdy żądłem równasz mi brwi
I z wargi nadmiar wysysasz krwi,

I gdy się wijesz wzdłuż moich nóg,
Łbem uderzając o łoża próg.

Piersi ci chylę, jak z mlekiem dzban!
Nie żądam skarbów, nie pragnę zmian.

Słodka mi śliny wężowej treść -
Bądź nadal gadem i truj i pieść!

fanaberka : :
sie 13 2005 mitochondrialna
Komentarze: 4

Jest coraz lepiej. Zachorowałam wystarczająco gwałtownie i ciężko, żeby docenić swoją zwyczajną lekkość, ruchliwość i witalność.

Jestem dumna z Iwci.  Postawiła dobrą diagnozę. Ponadto w przychodni, gdzie pojawiłam się skruszona, bez numerka i po godzinach, zostałam przyjęta entuzjastycznie:

„Czy jest pani mamą NASZEJ Iwonki? Proszę ją pozdrowić od całego zespołu”.

 

Korzystając z deszczu i mojego sflaczenia, oglądaliśmy Discovery i film o Mitochondrialnej Ewie, afrykańskiej pramatce wszystkich żyjących współcześnie ludzi. R. mnie zapytał, czy już zawsze tak będzie: coraz starsi, sami w domu, tylko we dwoje. Objęłam tego olbrzyma, który waży prawie dwa razy tyle co ja i przytulałam, aż zasnął :-)

 

Krzew migdałka, który ostrzygłam na kształt psa, przypomina kształtem królika (prawie:-) Kwiatki w ogrodzie kwitną bujnie, lekceważąc niedostatek moich starań i swoje supermarketowo-biedronkowe  pochodzenie.

 

 

Zajrzałam do wirtualnej Scholandii, gdzie umarłam przed rokiem i widzę, że Fanaberia da Vinci wiecznie żywa :-))))))). Dzięki, Moniko :-)

 

 

fanaberka : :
sie 12 2005 dewot i szmatka
Komentarze: 6

Jeszcze wczoraj  myślałam, że wyląduję w szpitalu, ale już po strachu.

Leczę się blogiem Kaas :-)))). Lubię tam zaglądać, nie tylko dlatego, że to „Nasz Człowiek w Europie”, ale nabieram tam werwy jak na jakimś szalonym poligonie :-)))))

Kaas pozytywnie pisze o życiu tamtejszych muzułmanów, o ich dobrym funkcjonowaniu w społeczeństwie, i że ich odmienność nie wywołuje lęku ani wrogości.

Nie wyobrażam sobie, aby belgijskie społeczeństwo odpowiedziało na ataki terrorystyczne odrzuceniem swoich imigrantów. Wyobrażam sobie natomiast, że po atakach rozdział między islamską a nieislamską częścią populacji może się powiększać na drodze radykalizacji islamskiej części, jeszcze silniejszego odcięcia się muzułmanów od zachodniego, niereligijnego modelu życia.

Czador, burka, okrywające ciała kobiet wydają się łatwo dostępnym narzędziem, instrumentem, sztandarem, niezastąpionym w walce z truciznami zachodu, takimi jak nagość, seksualność, czy równość płci. Kaas pisze, że belgijskie muzułmanki noszą je dobrowolnie, że to nasza nieoceniona propaganda przedstawia te kobiety, jako pozbawione ludzkich praw.

Ta dobrowolność jest dyskusyjna. Kontrola społeczna jest doskonałym, sprawdzonym sposobem manipulacji, społecznego zniewolenia. Cóż dopiero, gdy sprawują ją ojcowie, mężowie, bracia, bezwzględnie dzielący kobiety na „kurwy”(nie noszące chust) i „uległe”(noszące chusty). Ponadto „kurwy” można znieważać, bić, gwałcić za przyzwoleniem, a nawet poparciem społecznym. Ćwiartowanie i palenie żywcem jest praktykowane, nawet w demokratycznej Francji niedawno spłonęła Souab. Żadne męskie ugrupowanie nie wstawiło się za teherańskimi manifestantkami, przeciwniczkami czadoru, gdy zajęły się nimi strzegące moralności brygady Chomeiniego.

Kaas czarno widzi przyszłość naszego społeczeństwa w starciu z tamtą kulturą i ich normami. Cóż, mają znacznie lepszą strategię rozrodczą. A amerykańska idea, że uda się ich w krótkim czasie zawojować i nauczyć demokracji, oznacza przelew krwi, a ponadto wydaje się utopią. Szykujcie dziewczyny czarne szmatki.

Dla pokrzepienia ducha przytoczę CUDNY cytat z „Języka nienawiści” Glucksmanna:

„Gdy dewot zabrania sobie samemu oglądania tego, co już widział, czador lub burka stają się palącym i nieuniknionym przymusem. Od tej pory połowę ludzkości trzeba zdusić, trzeba sprawić, by stała się niewidzialna - nie dla ochrony tego, co zakryte, lecz by ochronić umysł zakrywającego: umysł udręczony, owładnięty, unicestwiony przez to, co sobie pod zakryciem wyobraża.”

Skąd my to znamy :-))))))

Ha ha ha !!!

fanaberka : :
sie 08 2005 Chojrak Chojak
Komentarze: 17

Świętowaliśmy 27 rocznicę ślubu. Trzy dni i noce, bez przerwy, sami we dwoje. Dzieci zostawiły nam wolną chatę, a my nikogo nie zaprosiliśmy. Lista znajomych ciągle się kurczy: ktoś umarł, ktoś wyjechał, ktoś nie oddał kasy, ktoś się nami znudził, zrobił karierę, ktoś inny źle znosi imprezy bez gorzały. Za to mieliśmy święty spokój, którego słodycz - być może - jest w stanie docenić tylko ten, kto ma za sobą lata „wychowywania” dzieci bez pomocy nianiek i babć.

Żywiliśmy się kiełbasą, lodami i śliwkami, w dzień spaliśmy w altanie, a w nocy przemiękaliśmy w lesie do suchej nitki. Robal zrobił mi „romantyczną” sesję fotograficzną w prześwietlonej słońcem, ukwieconej altanie, ale mój aparat zareagował specyficznie na jego ciężką łapę i zamiast fotek mamy filmiki. A w krzakach za bunkrem spotkaliśmy Chojraka Chojaka i nie obyło się bez fanaberii.

 

Coś mnie od rana strzyka w kościach …

 

 

fanaberka : :
sie 03 2005 i na co mi przyszło?
Komentarze: 8

Robal zamontował nową antenę, ogląda okropny film, a ja mam czas na blogowanie.

Iwcia wpadła nowym nissankiem i wręczyła mi naprawiony aparat J))))

Na lodówce pojawiła się karteczka:

 

„Kupujcie częściej maślankę, bo Mateła nie lubi i nie będzie wyżerać”.

Hmmmm

:-))))

 

fanaberka : :
sie 03 2005 sentymentalistycznie i raczej niestrawnie
Komentarze: 10

Od dwóch dni śledzę dyskusje na blogu Jerzego Sosnowskiego. Spór dotyczy kwestii kluczowych, takich jak wiara, wpływ chrześcijaństwa na kulturę europejską, moralność społeczeństw, zasadność katolickiego wychowania dzieci.

 

Katolickie wychowanie zawdzięczam Babci. Nie o znajomość Biblii mi chodzi, choć zanim poszłam do szkoły, poznałam znaczną jej część – Babcia posiadała wielki dar opowiadania. I nie o znajomość modlitw, pieśni, ani nawyk chodzenia do kościoła w niedzielę i święta.

Chodzi o tęsknotę za jakimś duchowym dobrem, którego istnienia kilkakrotnie doświadczyłam i czasem pragnę się nim otoczyć, i stać się jego częścią, jak kiedyś, przed laty, gdy wszystkie siostry Babci zbierały się w wysprzątanym pokoju, wypełninym wielkimi obrazami i śpiewały modlitwy, pełne wdzięczności i pokory. W porównaniu z ich głosami, mój własny (odziedziczony po dziadku) skrzypiał jak nie naoliwiony kierat, ale ośmielona bliskością Babci, jej bezwzględną akceptacją, przytulona do jej piersi, rytmicznie kołysana jej oddechem, popiskiwałam sobie cicho, z radosną świadomością, że dane jest mi uczestniczyć w czymś, co jest bezwzględnie, niepodważalnie, bezdyskusyjnie, absolutnie DOBRE.

 

Babci szybko zabrakło, a ja sama, w sytuacji całkowitej obcości wielkomiejskiego życia, nieskutecznej antykoncepcji i powszechnie dostępnej aborcji, przygnieciona określonym, jasno sprecyzowanym żądaniem wszystkich, od zatroskanej najbliższej rodziny, po oburzonych pracowników uczelni, pewnego dnia desperacko weszłam na plebanię i kogoś o coś poprosiłam.

Kto był mi aż tak potrzebny? Kierownik duchowy, spowiednik, przyjaciel?. Nie mam żalu, że się nie udało, na cóż mogłam wtedy liczyć – ja, nastoletnia, rozmiękczona hormonami, rozpłodowa laska ze zgrabnym tyłkiem i rozmazanym makijażem, oraz niepodważalnym dowodem niesubordynacji, nieposłuszeństwa i afirmacji bezbożnego stylu życia?

Kilka godzin marszu ulicami Warszawy i na przemian wstyd, złość, poczucie winy, rozpacz, krzywda, bezsilność. A gdy moje wyczerpanie i ukołysanie przekroczyło kolejną drastyczną granicę, na mojej drodze stanął „ten” kościół i „ten” ołtarz, a w Jego obliczu szczególny stan wyciszenia, uspokojenia i znane z dzieciństwa doświadczenie wszechogarniającego Dobra.

Wyszłam z poczuciem zwolnienia z obowiązku podejmowania jakichkolwiek działań, przytuliłam się do dziecka w sobie i pozwoliłam sprawom potoczyć się ich naturalnym, odwiecznym, nie przeze mnie ustalonym biegiem.

 

Dziś, po nieodwracalnym zamknięciu pierwszej połowy życia, czuję się zaskoczona znaczną „bogobojnością” swego dorosłego życia, a jednocześnie zażenowana niskim poziomem mojego rozwoju duchowego. Tego, co dla mnie najcenniejsze: upragnionego, wytęsknionego Dobra nie znajduję na co dzień w kościele. Być może tam jest, tylko ja nie umiem się z nim skontaktować w otoczeniu obcych, w najlepszym wypadku obojętnych uczestników mszy. A może to obecność konfesjonału, w którym na moje najboleśniejsze, wywodzące się z najgłębszych czeluści wyznanie, otrzymuję odpowiedź świadczącą o całkowitym niezrozumieniu, i budzącą wątpliwości, czy aby na pewno mi odpuszczono.

I może to z tych powodów czasem wstaję rano i podejmuję kilkukilometrowy marsz w stronę dobrze mi znanego krzyża na rozstaju. Rytmiczne ruchy nóg i rąk, mocny oddech i drżenia całego ciała, wyciągnięte z zakamarków niepokoje, zapieczone żale, poczucie winy, chora ambicja, zazdrość, złość. A im bliżej celu wędrówki, tym większe wyciszenie, a potem zwyczajne, pozbawione jakichkolwiek wielkich mistycznych uniesień, ciche, spokojne, ledwie dotykalne poczucie istnienia wszechogarniającego Dobra i mojej z nim łączności. I żadnych zagłuszających słów, jedyna modlitwa – to kreślony z wolna znak krzyża.

 

Doświadczanie duchowego Dobra. Nie wiem, co to jest. Odmienny stan umysłu wywołany długotrwałym, rytmicznym kołysaniem ciała i następującym po nim kontaktem z symbolem? Atak choroby psychicznej? Przypływ Wiary? Czy Wiara może być aż tak ulotna, niestała, chwiejna? A tu jeszcze odzywa się rozum, który podpowiada, że owo konkretne, empiryczne, wyraźnie odczuwalne zjawisko nie jest żadnym dowodem istnienia Boga… nic to, nie pamiętam, abym kiedykolwiek poszukiwała dowodów.

 

fanaberka : :