leonidy
Komentarze: 3
Skończyły się duże, zielone śliwki – zaczęły dojrzewać pierwsze winogrona. Ogród szarzeje, pachnie chłodem, mokrą trawą i próchniejącym drewnem. Chmary owadów oddają się cykaniu, Paskuda chrapie w budzie, a ja na próżno wypatruję leonidów, których roje zobaczyłam przed laty na sierpniowym niebie, zanim po raz pierwszy usłyszałam o ich istnieniu. Pokazałam je później Zośce, tak samo jak ja zdziwionej intensywnością zjawiska i nieprawdopodobną ilością spadających gwiazd. To było wkrótce po tym, jak pierwszy przeszczep płuc zakończył się sukcesem, a my siedziałyśmy pod bezchmurnym, roziskrzonym niebem i snułyśmy fantazje, że to jest być może duża szansa dla Marka.
Nie ma Zośki, nie ma Marka, ale byli blisko, gdy R. odszedł do świata kumpli i butelki, gdy poniewierał się po bezdrożach, i gdy zaczął szukać drogi powrotnej do domu.
R. śpi zmęczony po dyżurze, a ja czytam z monitora, radośnie, bo bez okularów. Kwaśniewski powiedział, Cimoszewicz nie powiedział. Rozkosze władzy.
Wojciech Kilar, który poznał świat, sukces, sławę i radość tworzenia, powiedział w TP, że rozkoszą jest klęczeć w tłumie, w duchocie i upale i przeżyć poczucie wspólnoty z takimi samymi ludźmi jak on, i że dobrze mu z Kościołem, z różańcem i z Psalmami, i z Matką Bożą, która bierze za rękę i mówi: dasz radę.
R. powiedział mi kiedyś, że najgorsze uczucie - to poczuć się sierotą. Chyba nigdy nie byłam.
:)
Dodaj komentarz