Komentarze: 8
Przegapiłam krótki czas, kiedy żurawie zmieniają pióra i snują się bezbronne, pozbawione możliwości lotu, po niewielkiej łące w pobliżu torfowiska. Już ich nie ma, przemieściły się ku większym przestrzeniom, bogatszym pastwiskom, liczniejszym stadom. Przynajmniej mnie nie zjadły.
Las suchy i jesienny, w dole wrzosy, wokół przebarwione liście, a przede mną piaszczysta, grząska, miejscami nieprzejezdna dla roweru, kilkukilometrowa droga pod górę, ku szczytom wydm. A tam - oaza wilgoci - torfowisko wysokie, żadnych źródeł, cała woda pochodzi z nieba: strumień, mokra ziemia, kolczaste zarośla, soczysta zieleń, kwaśny smak niedojrzałych jeżyn, jakaś brzoza w objęciach sosny :-).
Pośrodku ścieżki siedział nastolatek, pijany, bądź zaćpany, wyklinał i odpędzał nieco młodszą ode mnie kobietę, prawdopodobnie matkę. Stałam i gapiłam się bez słowa, jak się chwieje i rozkręca: „Spier… k…, widzisz, pani patrzy!”. Kobieta odwróciła się i odeszła, a gdy zniknęła za drzewami, chłopak krzyknął: „Zaczekaj k…!” i powlókł się za nią, ciągnąc plecak po piasku i korzeniach.