Komentarze: 5
Dzwony – ziemia z wytworną wizytą w niebie.
w odpowiedzi – rzadki w tych stronach
śnieg. biały płatek przed katedrą.
topnieje na ruchliwym języku.
jeszcze przed chwilą w blasku, a już wąż
drogi. anioły za nami na palcach.
żywiczne są ich pióra, płaszcze mleczne,
spod bursztynowych skrzypiec
przezroczyste krople – dzwonki Papageno.
tak sowy śnią o nocy w teatrze
opuszczonym przez wladcę. za szybami
palą się ogniska i nasze gdzieś płonie
w chmurach popiołu po długim ogniu lata.
mówisz szeptem – sen zwierząt panuje
w sarkofagach ze znakami imion, za ścianą
nie ma nikogo, a ciemność przychodzi
z każdym zmierzchem. jak dzwoni
cisza tej nocy, łyżeczka w kubku.
-----------------------------------------
Ps 0. Ta część notki już nieaktualna, ale niech zostanie na pamiątkę fanaberii.
Ps 1. Wiersz powstał na wyjeździe na Wszystkich Świętych. Zwlekałam z wklejeniem, bo chciałam dołączyć zdjęcie anioła, obiecane Madzie. Niestety - nie mogę znaleźć, więc wklejam sam wiersz, zeby chociaż on mi nie zginął. Jeśli znajdę fotkę, albo znowu wyjadę i zrobię następną - wkleję wszystko jeszcze raz, (z poprawkami).
Ps 2.
szukam i szukam ale przepadł
ten folder. może anioł
roztopił się do zera lub jedynki
i zniknął całkiem.
kiedyś wróci,
zjawi się tutaj - przecież nawet
gliniane garnki są nieśmiertelne.
pobrzękują niecierpliwie
pod młoteczkiem archeologa
pewne istnienia
w świetle.
Ps 3.
Garnek z rosołem też jakiś niecierpliwy. uffff, te gary...