Komentarze: 17
:-)))
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
27 | 28 | 29 | 30 | 01 | 02 | 03 |
04 | 05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 |
11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 |
18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 |
25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 |
:-)))
Wykończona, a to dopiero wtorek. Trudna, poruszająca rozmowa, a potem niespodziewany atak: bolesny, bo bezpodstawny, bzdurny, nieuzasadniony, poparty wyssanymi z palca zarzutami. Trzeba poruszyć niebo i ziemię, by znaleźć winnego, gdy cudownemu dziecku przytrafia się czwórka zamiast piątki. W nauczaniu początkowym nie ma ocen, potem przychodzi czwarta klasa, stopnie i często szok. Nie znoszę oceniania, ale rodzice żadają dużej ilości stopni, najlepiej bardzo dobrych. Emocje stopniowo cichną, w szóstej klasie robi się normalnie.
Siadłam z kawą do blogów, choć przed kolejną porcją sprawdzianów lepszy byłby ogród. Podręczny podejrzewa, że ustawa o związkach partnerskich straci życie w ideowej sieczkarni. Uważam, że prawna legalizacja związku coś w nim zmienia, trochę na dobre, a trochę na złe. Niewiele mnie obchodzą kwestie ekonomiczne. Mam wątpliwości, co do adopcji. być może z powodu niedostatecznej wiary w trwałość związku dwóch mężczyzn (a Podręczny tego nie neguje), w ich wystarczającą dojrzałość społeczną, gotowość do poświęceń, rezygnacji. I obawiam się o powodzenie tych dzieci w relacjach z rówieśnikami, często agresywnymi, bezlitosnymi. Wiem, oceniam, kierując się intuicją,, stereotypami, własnymi uprzedzeniami, szczątkową, niewystarczającą wiedzą. Niewiele wiem ... a może powinnam.
A teraz skorzystam z wieczornego słońca. :-)
Coraz częściej pracuję przy opuszczonym biurku Iwci – duży blat, dwie lampki, a odległa latarnia za oknem mruga w konarach sosen jak wielka gwiazda. Tyka zegar z korka, który Iwcia dostała na osiemnastkę, szemrze akwarium, w pokoju Apolla miło stuka klawiatura: szybkie kląskanie zwykłych klawiszy i wyraźniejszy “enter”. W kuchni przerywany, szeleszczący strumień wody z kranu, wolne kroki i brzęk naczyń wyjmowanych ze zmywarki. Cicha muzyka i głośniejsze pochrapywanie Paskudy w pokoju telewizyjnym. Nie słychać drzwi lodówki – no tak, Mateła na wyjeździe :-))) I żadnych innych dźwięków – a podobno mieszkam w mieście :-)))
I ciepło i ładnie pachnie, i nic złego się nie zdarzy. Jeszcze siedem sprawdzianów, gorąca kąpiel i kilka miłych chwil wolności, kiedy to można dużo, ale niewiele się chce.
Do jutra :-)
Odprowadziliśmy Iwcię, a potem powłóczyliśmy się godzinkę po lesie nad rzeką. Niepokój wśród ptaków, nie śpiew, raczej dramatyczny krzyk. Jedzenie cierpi, zanim stanie się jedzeniem. Ciepłe krople z nieba i zapach wilgotnego dymu, jakaś parka przytulona przy mini ognisku. Paskuda wywęszyła świeżą norę pod ściętym pniem – niezły cel na krótki spacer z aparatem. Lista ewentualnych “celów”kurczy nam się z roku na rok, coś się porobiło z nielicznymi dawnymi znajomymi, tracą atrakcyjność, a najprawdopodobniej to my dziczejemy.
Dobrze mi się czyta książki na monitorze, bez okularów, szkoda, że nie da się pójść z tym do łóżka.
Tata ma już swój las i grzyby, i wesoły głos w słuchawce. I coś w płucach...
Szemrzą grzejniki i akwarium, i radio cichutko na granicy słyszalności.
Pora zmienić pozycję. Już nic się nie wydarzy, a jutro nowy dzień.
Jesień dla urody wymaga wilgoci, a tej brakuje w brązowiejącym lesie. Rezerwat się zmienia w kosmicznym tempie, powalone drzewa zmieniają bieg rzeki, trudno rozpoznać wydeptane przed rokiem ścieżki. Bobry jeszcze przed zmrokiem zaczynają się kręcić w swoich jamach, zostawiają mocny, charakterystyczny zapach na kopczykach w pobliżu bobrowych ścieżek, a nawet ślady stóp i ogonów na mokrej plaży.
Kilka lat temu zdjęlibyśmy buty i brodzili po lodowatej mieliźnie... dziś nam się nie chciało, niech się bobry moczą.
Śmierdziuchy i szkodniki :-)
W sumie nie wiem, na czym byłam, na ile to było artystyczne, a na ile szokujące swoją odmiennością od wszystkiego, co serwują media. Myślałam, że to będzie jakaś chała, wymyślona tylko po to, żeby lekcje się urwały i żeby przewietrzyć dzieciaki z klas 4-6 w drodze do miasta po drugiej stronie rzeki. Słyszałam jakieś opowieści, że sama wszystkim się zajmuje, wyszukuje muzykę, opracowuje choreografię, że nawet samodzielnie szyje wszystkie te kostiumy... i że dzieciaki lgną do zespołu i nawet nie ma kłopotu z naborem chłopaków...
Nikt się nie roześmiał, choć wyglądała jak Baba Jaga, gdy stanęła pośrodku sceny w teatralnym stroju. A potem wystąpił jej dziecięcy zespół: ok. 50 aktorów w wieku 4-18 lat: półtorej godziny spektaklu “tańca”, szczególnej muzyki, krótkich tekstów, nietypowych kostiumów ...
Greccy bogowie, kapłanki, święty ogień, igrzyska starożytne i współczesne, praca nad wynikiem, medale, radość ze zwycięstwa i znów ciężka praca i znów ogień...
Ruchy aktorów były uporządkowane, ale naturalne, pozbawione wymyślnych póz i gestów. A na scenie, mimo występującego tłumu, zaskakujący spokój i ład. I jakiś szczególny, mocno zaakcetowany szacunek dla młodych ludzi, ich zwyczajności, prostoty...
Przeładowana widownia początkowo zastygła w ciszy, potem ktoś zaczął naśladować tańczących, potem tego kogoś zaczęli naśladować inni... (może zachęceni brakiem reakcji pilnujących nauczycieli). Ostatni taniec był wspólnym dziełem tancerzy i wiwatującej widowni, a potem, na bis, pani Baba Jaga zatańczyła ze “swoim ukochanym zespołem”i “swoją najlepszą publicznością” taniec legendarnego Zorby...
ziemia!... zboże!... niebo!... radość!
Miałyśmy tylko kilka minut: ja przed wywiadówką, Iwcia przed angielskim...
Rozmawiałyśmy o siódemkach, które wstawiałam czasem omyłkowo, zamiast piątek, uczniom z siódmym numerem w dzienniku. Wśród tych, którzy tego doświadczyli był Maciuś Iwci i taki jeden Jacuś z koła, który użyczył swojego imienia szkieletowi... chodził do klasy z taką fajną, mądrą dziewczyną o długich, farbowanych na blond włosach, ogromnych, zielonych oczach i idealnej figurze, jak ona się nazywała...
-Anka Tupolska! Iwcia pamiętała nazwisko jedynej dziewczyny, która ponoć czasem rozmawiała z nią w podstawówce, nie widziałyśmy jej ponad 10 lat.
Już prawie wychodziłam, kiedy zadzwonił dzwonek, a przy furtce stała Anka Tupolska, elegancka, piękna, mocno wzburzona kobieta przed trzydziestką. Przy użyciu oszczędnych wyjaśnień, w dziwnym napięciu, poprosiła o pożyczenie czterdziestu złotych i że jutro na pewno przyjdzie i odda. Wyjęłam z torebki swoje ostatnie, przyoszczędzone 50, a ona niespodziewanie objęła mnie, mocno przytuliła i odeszła.
Wierzę, że jutro znów się spotkamy.
Niewiele ostatnio bloguję, w dodatku nie tyle w necie, co na uczniowskich kartkówkach. Chyba pod wpływem wizyty Iwci na pracy dyrektorskiego synalka podkreśliłam słowo “Kartkówka” i napisałam “Sądząc po charakterze pisma to nie Kartkówka, a Recepta ha ha ha”. Długopis czerwony, litery duże, musi zostać, nie będę się wygłupiać i korektorować. Dostał 5, to powinien mieć przypływ poczucia humoru.
A poza tym, to ani dziąg, ani klong, ani 702 (beznadziejna ta moja Iwcia :-), ale okulary na nos i do roboty.
Iwcia kupi szczepionki grypy – kompletnie zapomniałam! I muszę powtórzyć żółtaczkę!!! Mam nadzieję, że się dziś nie przeziębiłam, na łąkach bywało gorąco, a w lesie lodowato.
Torfowiska mało jesienne... młody, miły facio z UW nadawał całkiem fajnie o stałości tego ekosystemu, odporności, niezmienności... siedziałyśmy z Iwcią w wilgotnych kępach, zrywałyśmy leniwie żurawinę do mięsa, aż wypłoszył nas żurawinowy potwór.
Apollo rozmawiał z rektorem, biorą go na studia dzienne. Postanowił zrezygnować ze Scholandii w najprostszy sposób: przestał jeść i wkrótce umrze. Powiedział mi o tym z powagą i smutkiem... to oznacza wiele rozstań, ludzie w wirtualnym państwie okazali się prawdziwi. Byłam tam dla niego, więc też już nie jem i zamierzam napisać testament :-))) Dorobiłam się tam domu i niezłego majątku, ale nie mam szczególnych sentymentów... no może Monika... i ta ksywka: Fanaberia da Vinci :-)))))
Pojechałyśmy dziś z Iwcią na prelekcję o mokradłach, jutro rano wybieramy się na pobliskie torfowisko. Rośliny, które Iwcia zna tylko z fotografii, ja składałam w bukiety i wplatałam we wianki :-))) Podmokła łąka, storczyki, jakiś wianek – era przedmelioracyjna :-))))
A kilka godzin wcześniej odwiedziliśmy ją w domu, R. wbił kołki w ścianę, powiesił lustro, skrytykował zawartość zlewu, ochrzanił za brudną mikrofalówkę i za kilka innych strasznych przewinień...
“Ojciec to ojciec, ale gdyby tak teściowa... !!!” - roześmiała się.
Coś tu komuś ujawniłam, odkryłam, na coś skrycie liczyłam i w dużym stopniu dostałam... Po burzy przyszła cisza i fala ciepła. Szkoda, że pożałowałam kasy na tamtą świeczkę pachnącą mydłem i liliami :-)....
-Nie jestem dla ciebie otwartą księgą i nigdy nie będę, nie mogę i nie chcę – powiedziałam kiedyś...
-Za to bez lęku możesz być ze mną zwyczajna, niedoskonała, nieco wadliwa, bez póz i gierek, prawdziwa – odpowiedziałby ...
Czasem lubię pisać bloga :-))))))))
Odwiedziły mnie dziewczyny z mojej byłej, ostatniej w dziejach podstawówki ósmej klasy. Od progu zaplusowały: “Laska z pani, nic się pani nie zmieniła”. Oczywiście :-))) Zacytowały z pamięci wierszyk o klasie, który na pożegnanie ułożyłam i wydrukowałam zamiast oficjalnych dyplomów. Wynikało z niego, że odwiedziła mnie Magda Pecura – zabroniona regulaminem fryzura i Magda Derecka – najkrótsza w szkole kiecka. Za kilka dni rozpoczynają dzienne studia na UW, cieszą się, że już nigdy, przenigdy nie będą zmuszone pisać wypracowania z polskiego. A szkoła – to podstawówka, liceum, to podobno już nie było to.
Niepokoi mnie świadomość, że zakończona sukcesem operacja Taty, to dopiero wstęp umożliwiający dalsze leczenie. I świadomość, że kiedyś przed laty nawaliłam... Mama zauważyła pierwsze objawy jego choroby, prosiła mnie o pomoc w przekonaniu go o konieczności badań... Rozmawiałam z nim, choć było to trudne i nieprzyjemne, wymagało przełamania dystansu i pewnych innych barier, ale on nie chciał słuchać, uparcie zaprzeczał, skarżył się, że mama coś mu wmawia, śledzi go, podpatruje... i że taka diagnoza to wyrok.. Uwierzyłam mu z ulgą, ale mama wiedziała swoje, czasem dzieliła się ze mną swoim niepokojem i lękiem, że zostanie sama... Gdybyśmy były mniej ustępliwe, mniej wycofane, nie tak uległe...
Iwcia nieoczekiwanie zaprosiła mnie na winko... rozmowy o Tacie, jego życiu z Mamą, chłodnym, zdystansowanym ojcostwie, twardym karku, sztywnym kręgosłupie... potem o czekającym ją stażu, nocnych dyżurach, marnych zarobkach i romantycznym pociągu do medycyny ratunkowej :-)))
Urodzona introwertyczka, znów dziwnie się czuję w swoim fanaberkowie, jak uchylona szuflada, z której wypadają pożółkłe papierki, niektóre mało czytelne, schylam się po nie, ze wzruszeniem przepisuję, a zatarte słowa zastępuję iluminacjami.
Operacja się powiodła, Tata został z pielęgniarką... wiem z doświadczenia, że w tej chwili nie odczuwa bólu, ani lęku, ani obaw o przyszłość. A jaka ona będzie – czas pokaże. Jutro go zobaczę – tyle teraz mogę.
Jest zimno i powietrze pachnie dymem. Rano czeka mnie podróż. Niewiele dziś spałam, co nie znaczy, że spałam źle: trochę rzeczywistości, trochę marzeń :-))). Teraz miękki szlafrok, miękkie włosy na szyi, świeża mięta w kubku z mapą bliskiego wschodu (wyciągnęłam z naparu małego pajączka).
W medialnej zadymie coś znalazłam dla siebie:
Przykazania Leszka Kołakowskiego
Po pierwsze przyjaciele.
A poza tym:
Chcieć niezbyt wiele.
Wyzwolić się z kultu młodości.
Cieszyć się pięknem.
Nie dbać o sławę.
Wyzbyć się pożądliwości.
Nie mieć pretensji do świata.
Mierzyć siebie swoją własną miarą.
Zrozumieć swój świat.
Nie pouczać.
Iść na kompromisy ze sobą i światem.
Godzić się na miernotę życia.
Nie szukać szczęścia.
Nie wierzyć w sprawiedliwość świata.
Z zasady ufać ludziom.
Nie skarżyć się na życie.
Unikać rygoryzmu i fundamentalizmu.
Taaaak... trudne te przykazania, a jedno napisało mi się tłustym drukiem, jakoś tak samo wyszło...
To ciebie wyślą do Ogniska – Wyrośnięty Naparzacz rzucił się z pięściami na Skręconego Muchę
_Mnie nie mogą, bo by mnie wypisali z rodziny – krzyknął poczerwieniały Skręcony Mucha.
Co ty głupku gadasz, z rodziny nie da się wypisać – odkrzyknął Dopieszczony Maminsynek.
Proszę pani, co on gada, to głupek – wtórował Blady Kujon.
Tak? A dzisiaj w nocy mój tata chciał mnie zabić!!!! - krzyczał z całych sił Skręcony Mucha. Miał czerwoną twarz, a włosy mokre od potu.
Ha ha ha, co on gada, to głupek – śmiał się Dopieszczony Maminsynek.
Proszę pani, on nie kłamie - krzyczała Lepka Ręka.
Zamknijcie się dupki! Wyrośnięty Naparzacz objął Skręconego Muchę, coś mu szeptał do ucha i tak dłuższą chwilę siedzieli obok siebie, przytuleni.
Ja znów coś mówiłam, znów łamałam regulamin siedząc na ławce i pozwalając na to innym, nie zrealizowałam tematu, i dzieci już się nie dowiedzą, że 3/5 organizmu to woda, a czeka je sprawdzian kompetencji, i jeśli to się powtórzy, to nasza szkoła znów nie uzyska pierwszego wyniku w powiecie, jak to było 2 lata temu. A po dzwonku słyszałam gromnkie “sto lat” i pod koniec tego znienawidzonego przeze mnie hymnu nawet zrozumiałam, że to było dla mnie.
A jutro rano pogadam z panią pedagog, ona pogada z matką, która będzie zaskoczona i zdziwiona, potem policjant pogada z rodzicami, potem oni pogadają ze Skręconym Muchą, potem pogada z nim ktoś sprawiedliwy, a Skręcony Mucha wszystkiemu zaprzeczy. A potem wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie. A Skręcony Mucha do końca swoich dni w tej szkole będzie miał do mnie żal, że go zdradziłam.
Wczoraj pod krzakiem piwonii – dzisiaj na patelni Fanaberki. Naturalna kolej rzeczy.I mam nadzieję, że to były kanie.:-)
Trzy dni używania mięśni – i sto cebulek tulipanów, w komfortowych warunkach, czeka wiosny. Ech, kiedy to ja ostatnio sadziłam tulipany, chyba kilkanaście lat temu, dla Cioci... Marek pomógł mi zawieźć Ciocię do przychodni, ale tam były schody, a ją bardzo bolało... wziął jakieś krzesło z poczekalni, a potem zrozpaczeni i spoceni wtargaliśmy ją na górę. Zauważył, że zmęczył się bardziej niż ja...wtedy jeszcze nie wiedział.... W drodze ze szpitala kupiłam cebulki tulipanów, tych najzwyklejszych – takie są najtrwalsze, najbardziej odporne, chciałam, żeby przezimowały i żeby Ciocia zobaczyła jak kwitną. Udało się :-) Dziś patrząc na świeżo urawioną ziemię pomyślałam o Tacie...
Lisa nie chodzi na grób Marka, ale w szklanym pojemniku na znicz widziałam świeżą, delikatną, wyjątkowo urokliwą, niebieską kompozycję... może corka, podobno odziedziczyła talent po ojcu...
Niedzielny ranek tym rózni się od powszednich, że do porannej sałaty bez skrupułów można dodać ząbek rozgniecionego czosnku.
Dzięcioł dał się zwieśc moim bezruchem przy kubku kawy – podpatrzyłam, jak z konara akacji wyciągnął białą larwę długości własnego dzioba :-)))
Brzoskwiniowy raj jest soczysty, słodki, pachnący, i gdyby nie znajomy, nieuchronny ból brzucha...
Sucha ta jesień, zapylona...
Nawiedziła mnie była klasa – ot tak, z biegu, bez zapowiedzi. Zostali rozdzieleni do różnych klas, to ich ekscytuje: trochę lęków przed nieznanym, moc nadziei na rozwój nowych znajomości. Radośni, pełni wrażeń, hałaśliwi...
-A może więcej nienawiści w obojętności, niż pogardzie? - zapytał.
-Czy to możliwe, że bardziej obawiasz się mojej obojętności, niż pogardy? odpowiedziałaby Markiza.
Otrzymałam przedwczoraj miłego maila, oto jego fragment:
"wpisałem na przeglądarce google "sadzonki iglaków" i zanalazłem się na...
blogu...."
Teraz korzystam z godzinnej przerwy w pracy, coś mi tam z nudów zaświeciło w głowie, wpisałam do googli "seks w zbożu". Oto rezultat:
Fanaberka bloguje
... Nad polami tumany białawego pyłku - żyto "plonuje" (seks, seks w zbożu ha ha ha)
Prześwietliłam Was trochę, Kochani Blogusie, ale coś mało piszecie! ...
www.blogi.pl/blog.php?blog=fanaberka&m=2004-06 - 57k - Kopia - Podobne strony
Fajnie.
Kupiłam cebulki tulipanów, jeśli odpowiednio uprawię kwietnik – wiosna może być kolorowa... Przy moim szczęściu pewnie powymarzają.
Apollo z Magdą na wsi. Tata dzwonił, czy przydzielić im do spania oddzielne pokoje, czy bez ceregieli wysłać razem na górę. Oddali mi aparat, więc z tej radości zrobiłam zdjęcia aparatu.
Wrócił R., coś tam robi przy rusztowaniu. Sami w domu... czas zacząć się przyzwyczajać :-)))))
Ostre, popołudniowe, bezlitosne światło skłoniło mnie do natychmiastowego zastosowania podwójnej warstwy kremu przeciwzmarszczkowego, wyciągnięcia drabiny i umycia wszystkich 13 okien (tylko z zewnątrz... hmmmm...). Może krócej by to trwało, gdybym użyła jakiegoś płynu, a nie ściereczki z mikrofibrią i wiadra letniej wody, którą na koniec wylałam pod kwiatki, ale mam satysfakcję, że byłam ekologiczna. A okna naprawdę lśnią. Gdy sąsiad Jacuś zaczął krążyć po ulicy przed domem, zaczęłam się nawet zastanawiać, czy nie wymienić roboczej (wygodnej) mini na jakieś długie gacie, w końcu to drabina, ale zrezygnowałałam: a niech ma – stary kawaler podgladacz z lornetkowymi tradycjami – faceci :-)))))))
Polecono nam w pracy, żeby o określonej godzinie uczcić minutą ciszy pamięć tych dzieci, których już nie ma... ograniczyłam ten czas do ź widząc, że niektórzy uczniowie źle się z tym czują i pod naciskiem mojego wzroku stroją sztuczne miny...