Komentarze: 10
Odprowadziliśmy Iwcię, a potem powłóczyliśmy się godzinkę po lesie nad rzeką. Niepokój wśród ptaków, nie śpiew, raczej dramatyczny krzyk. Jedzenie cierpi, zanim stanie się jedzeniem. Ciepłe krople z nieba i zapach wilgotnego dymu, jakaś parka przytulona przy mini ognisku. Paskuda wywęszyła świeżą norę pod ściętym pniem – niezły cel na krótki spacer z aparatem. Lista ewentualnych “celów”kurczy nam się z roku na rok, coś się porobiło z nielicznymi dawnymi znajomymi, tracą atrakcyjność, a najprawdopodobniej to my dziczejemy.
Dobrze mi się czyta książki na monitorze, bez okularów, szkoda, że nie da się pójść z tym do łóżka.
Tata ma już swój las i grzyby, i wesoły głos w słuchawce. I coś w płucach...
Szemrzą grzejniki i akwarium, i radio cichutko na granicy słyszalności.
Pora zmienić pozycję. Już nic się nie wydarzy, a jutro nowy dzień.