Mężczyzna znad rzeki napisał kolejną książkę – znów prosto z życia, znowu o sobie. Objawienie polskiej prozy, jedyny spadkobierca tradycji literackiej Mirona Białoszewskiego – czytam na okładce. Wewnątrz moje miasto, moja rzeka, las, pociąg i autobus, znane mi miejsca w sieci, ludzie, na których i ja się natykałam, a nawet tutaj opisywałam. Z drugiej strony obcy styl życia - z dnia na dzień, w podróżach, cudzych domach, knajpach, pośród przypadkowych kobiet, alkoholu, używek. Jakby najbliżsi nie istnieli, a przecież wiem, że mieszkają za zakolem.
Książka się czyta i pewnie bym skończyła tej nocy, gdyby Iwcia nie zauważyła pierwszego nietoperza. Wyleciały z ruin, cicho i ostrożnie. W świetle latarni pikowały mi nad głową, chwytały ćmy i pękate owady o wibrujących skrzydłach. Słyszałam je - krótkie serie bzyczących dźwięków. Widziałam nastawione uszy.
A miałam napisać o pocałunkach, a właściwie o Monice z szóstej, która chciała się dowiedzieć, kiedy dorasta się do całowania.
- Chciałabyś się całować, Moniko? – zapytałam.
- Nie, to obrzydliwe! – odpowiedziała.
- Więc to na pewno nie jest jeszcze ten wiek – zawyrokowałam.
Ciekawa jestem w jakim wieku się z tego wyrasta.