Najnowsze wpisy, strona 11


mar 29 2008 i tak
Komentarze: 1

Podobno Agatka przespała w foteliku całą podróż (z małymi przerwami na jedzenie i coś wręcz przeciwnego;) i nawet nie wiedziała o tym, że pędzi na zachód autostradą i że będzie już duża i mądra, kiedy wróci do domu.

Tymczasem deszcz przestał padać i w brudnych kałużach odbija się szarość i swojskość ulicy.

Robal wyciąga mnie z domu. I tak.  

fanaberka : :
mar 11 2008 Powrót Mumii ;))
Komentarze: 2
Nagle się budzę pod trzema pierzynami, w pustym domu, którego nie udało się rozgrzać przez jedną noc palenia w centralnym olchą i brzozą.

Świt jest spokojny i nieruchomy. W powietrzu cicho szyrkają szpaki, a żurawie stąpają po oziminie tak ostrożnie, jakby wszystkie te historie o duchach grzeszników, wichrach i porywach były czczym wymysłem znudzonych sielskim życiem poetów.

Podłogę stajni zalega pył i kurz i nie pobrzękują wiadra w oborze. W stodole nie ma zboża, w skrzyni nie ma paszy i nikt nie wychodzi mi naprzeciw prócz trzech starych, tłustych kur, zdanych na łaskę i niełaskę dzierżawcy na czas pobytu Taty w szpitalu.

Dopiero wieczorem, kiedy wracam z miasta w świeżych bandażach i z żalem, że nie mogłam pójść na torfowiska - słyszę jak gęgają wracające gęsi, sikory dzwonią w miłosnym amoku, Głupia Zytka coś krzyczy - że jest już stara, ktoś kaszle, ktoś jedzie skrzypiącym rowerem, miauczą koty.

 

mar 04 2008 znad lazanii
Komentarze: 2
Jeszcze się pieszczę, jeszcze nie skaczę, poprzestaję na brzuszkach i ramionach - za to z ciężarkami :-)

Popołudnie spędziłam w kuchni - upiekłam lazanię.

Za oknem, na skraju ogrodu rośnie wielka brzoza. Czasem patrzę na nią wieczorem. Dalej jest wydma, kępa sosen, rzeka, tory, bloki, wielkie miasto. Kres mojej wyobraźni, koniec mojego świata.

Zachodzą zmiany w tych, o których myślę. Lewitują w chmurach srebrnego pyłu, a wielkie płatki śniegu, które sypią się z nieba właśnie teraz, w czasie wieczornego przelotu wron - to oni.

lut 27 2008 smak prawdy
Komentarze: 3
 

Walusiowa dożyła pięknego wieku, a kiedy umarła - w śródleśnej kolonii nie było już drugiej zamieszkałej chałupy i nikogo, kto mógłby ją wyprowadzić pod kapliczkę na rozstaje. Podobno za trumną szedł tylko ksiądz i syn - Starszy Walusiów, więc nie było też nikogo, kto mógłby się dziwić i pomstować, że wyrodny Młodszy nawet na pogrzeb nie przyjechał ze Śląska, skąd przysłał tylko jeden krótki list, w którym zawiadamiał, że nigdy nie powróci.

Szybka jest wybita i strzępy firanki falują łagodnie na wietrze, jakby je unosił od środka czyjś oddech albo dłoń. Wiem, że mogłabym bezkarnie ominąć kapliczkę, obejść studnię i zajrzeć przez okno do chałupy - Walusiowa umarła, Młodszy Walusiów nigdy nie powróci, a Starszy gnije w kryminale.

I chociaż jest jedynym żyjącym mieszkańcem tego miejsca - to jego obecność wyczuwam i boję się, jakbym miała spotkać ducha. Wyobrażam sobie jak siedzi skurczony, w żałobnym stroju, w pustej izbie, która nagle zrobiła się obszerna i zbędna - skubie chleb wprost z bochenka i je ruchami dziecka, które się pociesza. I nagle widzę go odmienionego, w chwili spowiedzi: siedzi prosto, naprzeciwko posterunkowego, z rozchylonymi udami i pomiętą czapką w dłoni.  Mówi cicho i powoli o tym jak zabił brata i utopił w gnojówce przy wielkim kamieniu, a smak prawdy jest świeży i słodki jak owoc, który nabrzmiewał i dojrzewał przez lata, i czekał tylko na starą Walusiową, żeby wymienić się z nią miejscem na ziemi.

Nikt tu nie czeka na Starszego Walusiów, bo komu by się chciało wytrwać w czekaniu, skoro nawet dom łamie się i kruszy, a haczyki i zapadki, które miały chronić i zachować - teraz są pordzewiałe i pogięte. Kto mógłby go przyjąć z całą prawdą spowiedzi, skoro nawet ten, który tkwi nad głową jak latarnia, jak wywiadowczy satelita  i nie pozwala się ukryć - i tak nigdy nie odkrywa wszystkiego.

 

lut 22 2008 a jeśli chodzi o kije
Komentarze: 5
Wpisałam w google: "nordic walking długość kija" i przeglądałam linki. Jedna z informacji jest tutaj:

Chodzi się z tym naprawdę fajnie, chociaż na początku miałam spore trudności koordynacyjne. Z prawą ręką jest łatwiej, lewy kij nadal czasem mi lata na boki. W ciągu trzech dni przewędrowałam kilkadziesiąt kilometrów.

Niestety, od wczoraj mam zaplanowaną, obowiązkową, kilkutygodniową przerwę w uprawianiu jakiegokolwiek sportu.
Kije zostały na wsi, a ja tu siedzę zabandażowana jak mumia.
poetka 
lut 21 2008 wiersz ;P
Komentarze: 1

sen o tobie
zawijam w biały papier
jak świeży pączek z różą
na wyprawę do ujścia 

wielka równina
od masztów po trawy
z plażą pomiędzy 

starzec który spróbował już
wszystkiego
ugniata ludzi z piasku i śliny
i ustawia dowolnie obok siebie

teraz ja 
tylko
patrzę

Może kiedyś skończę ten wierszyk ;)

fanaberka : :
lut 07 2008 śnieg
Komentarze: 2
 

Od pewnego czasu bardzo dużo pracuję. Nie czuję zmęczenia. Może dlatego, że jem więcej niż kiedykolwiek. Widzę jak podniosła mi się kondycja. Dzisiaj po godzinnym aerobiku, ot tak z marszu,  trzasnęłam sobie dziesięć pompek. Nie wiedziałam, że dam radę zrobić choćby jedną.

Kupiłam kije do nornic walking. Znalazłam w necie instrukcję obsługi. Jestem na pierwszym etapie nauki: potrafię chodzić po domu ciągając kije za sobą ;))).

Jutro ferie. Wyjeżdżam do koleżanki do Świebodzic, na kilka dni.

Mógłby spaść śnieg.

 

lut 05 2008 Tończa
Komentarze: 3

Niby lotnisko,
niby pas startowy. Liść
gotów do lotu.

Znalezione w necie: Fragment mapy sprzed wojny. Kiedyś mieliśmy taką w domu. Nie wiem co się z nią stało.

PS. Dałam na forum, a niech ;)))

lut 01 2008 Jaskinia Hazardu
Komentarze: 0

 

- Trzy bez atu - mówi Tata i równocześnie klika na odpowiedni przycisk. Każdy głupi by widział, że to zamknięcie licytacji, ale wirtualny partner nie daje za wygraną:

- 4 kier - głosi miękkim, beznamiętnym głosem.

- Zwariował! - burzy się Tata - A graj sobie swoje kiery, głupku!

 - Czy chcesz rozgrywać za partnera? - jak gdyby nigdy nic przymila się system, ale Tata jest zdegustowany, klika „nie" i drepcze za kotem do kuchni.

Komputer się zawiesza w najmniej  pożądanej chwili. Coś się psuje, ale Tata już nie może zostać pozbawiony kompa, więc trzej „moi" mężczyźni - Robal, Apollo i Mateła - wprowadzają w życie „plan awaryjny" i jadą jutro do Warszawy po nowy.

Odszukałam zeszłoroczne zdjęcie ze spotkania Braci, kiedy to różaniec i książki zostały zamknięte w barku na klucz, na stole nakrytym zielonym suknem wyrosły prawdziwe karty i stosiki monet, a słoneczny pokój Taty przekształcił się na jeden wieczór w jaskinię hazardu.

Tata pierwszy z lewej.

sty 27 2008 mrożąca krew
Komentarze: 1
 

Dwa kaczory na cyplu stroszą pióra i jak na komendę przestępują z prawej na lewą nogę.

- A co to za pedalskie tańce? - pytam ze śmiechem.

Ale kiedy brązowy, dryfujący w stronę brzegu korzeń okazuje się być zgrabną, kręcącą kuprem kaczuszką - porzucam niestosowne podejrzenia na rzecz przypuszczeń, że kiedy puszczą lody, tu, na tym cichym, bezpiecznym, ukrytym w szuwarach pasku lądu poleje się gorąca krew.

Tymczasem zimna, rybia już się leje, od kiedy zapuszcza się tu czapla. Sunie nisko, chwiejnie, w gęstniejącym śniegu, który moczy jej pióra, wgniata w nurt i nad kaczym cyplem zmusza do powrotu w stronę ujścia.

I ja muszę wracać. Mam na nogach przemakalne, sportowe buty, więc biegnę na skróty, przez las i wydmy. Na zaśnieżonym zboczu ciemnieje sylwetka mężczyzny. Odbijam w stronę osiedla, próbuję go ominąć, ale on wyraźnie zastępuję mi drogę. Zawracam, pędzę w dół, w stronę rzeki i wtedy słyszę, jak woła moje imię.

- Bałwan, bałwan! - krzyczę i z płaczem wpadam w oblepione śniegiem ramiona R.

 

sty 26 2008 Wiatr
Komentarze: 4
 

Jest ciemny, gwałtowny i łatwo się w nim pogubić. Przyczaja się, czeka aż nacisnę klamkę, a wtedy szarpie drzwi, chwyta za włosy, wciska w usta, odbiera głos. Wyrywa mnie z domu: Wyjdź, spróbuj, może się spełni, zobacz, to niedaleko - w miejscu wskazanym przez gałązki brzozy, gdzie już lecą ziarna piasku, ptasie piórka, patyczki, skruszone igły, strzępki liści, podarta w paski kora.

Ale ja tylko wkładam do miski kość z zupy i czekam aż Paskuda wygramoli się z budy. Potem wracam i wycieram wodę z przewróconego wazonu, z którego Apollo wyjął bukiet wytwornych róż, otulonych przez kwiaciarkę skrawkiem worka na ziemniaki.  Zapalam świeczkę i wlewam do kominka kilka kropel olejku łąkowego. W skrzypiącym domu, w zapachu gotowanej marchewki i suszonej koniczyny - zostajemy z R. sami. Z wiatrem.

 

sty 24 2008 z wydm
Komentarze: 6
 

Pomiędzy jedną pracą a drugą zdąży się jeszcze wjechać między wydmy. Pustka, długie cienie, przyczajony las. Gałązka spada z drzewa i nagle dostrzegam świeże ślady na śniegu i dym - jak z pospiesznie zagaszonych ognisk. Elfy się kryją między sosnami, rzucają szyszkami w łańcuch i koła.

wydmy

 

fanaberka : : elfy  
poetka 
sty 22 2008 z poczekalni [haiku]
Komentarze: 0

nocny pociąg - za szybą 
dłoń się porusza 
topnieje szron

forum

 

sty 22 2008 Leonard Cohen o poezji
Komentarze: 1

(W przerwie między lekcjami a Radą Pedagogiczną)

Nie możesz im powiedzieć wszystkiego, co wiesz o miłości, w każdej linijce poświęconej miłości. Usuń się w cień, a wtedy oni poczują to, co ty czujesz, ponieważ czuli to zawsze. Nie możesz ich niczego nauczyć. Nie jesteś od nich piękniejszy. Ani mądrzejszy. Nie krzycz na nich. Nie wpychaj się na sucho. To jest błąd w sztuce miłości. Jeśli już pokazałeś zarys swoich narządów, dotrzymaj obietnicy. I pamiętaj, że ludzie nie potrzebują w łóżku akrobaty. Czego nam trzeba? Chcemy zbliżyć się do naturalnego mężczyzny, chcemy się zbliżyć do naturalnej kobiety. Nie udawaj uwielbianego pieśniarza z liczną rzeszą zwolenników, podążających za nim przez wzloty i upadki jego życia aż do tej chwili. Jesteś wśród ludzi. Więc bądź skromny. Wymawiaj słowa, podawaj dane, usuń się w cień. Bądź sobą.

To jest wewnętrzny pejzaż. To jest wewnątrz. Intymne. Szanuj intymność materiału.

Tutaj cały tekst:

 

sty 21 2008 Na Dzień Babci
Komentarze: 3

Foczka Agatka.

:-)

sty 10 2008 z wydmy
Komentarze: 7
Stać na szczycie wydmy, w niskim słońcu, pośród miedzianych pni sosen schodzących do miasta w cieniu. Nie myśleć o zwłokach owczarka, zawiniętych - jak w bet - w polarowy koc i złożonych przed kapliczką ze znakiem swastyki.

 „To sikorka?" - zapytać. Albo: „Kółko czy krzyżyk?"

 

sty 05 2008 Broda Jana
Komentarze: 2

Była niedziela i nie wiadomo jaka siła pchnęła Jana w otwarte wrota bramy, przeniosła nad żwirowanym podjazdem i zatrzymała u frontowych drzwi dworu w Liwie. Bez wątpienia była to para najlepszych, gniadych koni, zaprzężona do nowego, wystawnego powozu. Być może też ambicja i zawziętość chłopa, który ciężką pracą i przebojem zdołał zdobyć wszystko  prócz błękitnej krwi. A może poczucie pełni sił i męskości, albo pospolita, erotyczna fascynacja czterdziestolatka. Jeżeli była to miłość - szesnastoletnia Zosia nie chciała o niej słuchać ani wiedzieć. 

-Jest starcem z siwą, farbowaną brodą - mówiła, gdy doniesiono jej o oświadczynach i że dla niej sprzedał za złoto stajnie i gospodarstwo na odludziu, i kupił inne - w pobliżu miasta, kościoła i huty szkła. Podobno mówiła te słowa w chwili, kiedy w ślubnej sukni stanęła u drzwi kościoła i kiedy Jan przeniósł ją przez próg nowego, drewnianego domu, w którym - zgodnie z obietnicą - żyła u jego boku, rodząc mu cztery córki i pielęgnując w chorobie, dopóki nie rozłączyła ich śmierć. 

-Był starcem z siwą, farbowaną brodą - powtarzała pięćdziesiąt lat później, kiedy umarł i mogła wreszcie wyjechać za najmłodszą córką na ziemie odzyskane. I nawet po sześćdziesięciu latach, gdy wróciła do starego domu, żeby umrzeć na swoim i być pochowaną u boku męża. Słyszały te słowa druhny strojące ją w welon, wszystkie córki, wnuczki i nawet ja je słyszałam, gdy jako kilkuletnia dziewczynka zakradałam się do pokoju prababci Zofii, żeby przyglądać się umieraniu. 

I może te słowa, po wielokroć powtarzane, pewnego dnia pozbawiły Jana sił i złożyły w łóżku na dwadzieścia lat. A może nieumiejętność pogodzenia się z chwilą słabości, w której uległ wpływom oszusta i tuż przed wielką dewaluacją wymienił złoto na papierowe pieniądze, i stracił wszystko, co wydawało się pewne, i na czym budował całe swoje życie. 

Został po nim drewniany dom, który spłonął w wielkim pożarze wsi, cudem ocalała komoda o przepastnych szufladach wypchanych banknotami, którymi mogłam bawić się w sklep, rodzinna opowieść o siwej, farbowanej brodzie i czarnobiałe zdjęcie, przedstawiające złożonego w trumnie, gładko wygolonego starca.

Jan

Wśród kobiet w pierwszym rzędzie -  pośrodku żona Zofia (z książeczką i różańcem) i trzy córki: Helena (moja Babcia, pierwsza z lewej), Celina (profilem) i Józia (z torebką). W ostatnim rzędzie czwarta córka Tosia (w czarnej chustce).

Za plecami Józi i Celiny - Janek, mąż Józi.W pierwszym rzędzie, pierwszy z lewej - Czesław (mąż Heleny, mój Dziadek).W lewym górnym rogu, w białej chustce - Daniela, (córka Heleny, moja Mama :-).

fanaberka : :
poetka 
sty 04 2008 wieczór - również na zamówienie :-)
Komentarze: 0

wieczorne niebo
poplamione czernią
skrzydła wron

 

forum link 

fanaberka : :
sty 04 2008 na zamówienie
Komentarze: 0

śnieg przykrył ślady
ogród jest teraz biały
bałwan spokojny

 

forum link

fanaberka : :
sty 01 2008 Droga Janka
Komentarze: 0

Przyjechał piaszczystą, wyboistą drogą, którą odeszła artyleria, a za nią sezonowi robotnicy, którzy już nie mieli tu czego szukać po tym, jak pociski zrównały z ziemią hutę szkła księcia Golicyna. Podobno wśród ruin można było znaleźć szklane naczynia, ozdobione kwiatami i odporne na stłuczenie. Podobno kurz i pył były wszędzie - nad lasem, gdzie kopano torf do pieców, nad wydmami, skąd czerpano piasek, nad dachami porzuconych baraków i służbówek.

Janek przyjechał z grupą robotników drogowych, do ludzi i domów otwartych na ich przybycie. Z pewnością wydawał się kimś ważnym - zwracano się do niego „inżynierze".  Nigdy nie walczył na wojnie, więc mógł wydawać się też czysty, nie pobrudzony. A Józia była piękna, bujna, rozśpiewana, rozmodlona i skazana na wieczną samotność pośród pospolitych chłopskich synów.

Podobno spotkali się już pierwszego dnia, na majówce. Mogę sobie wyobrazić jak strumień kobiecych głosów spływa spod kapliczki, dźwięcznie toczy się po zboczach wydm i odbija się echem od hałd żużlu. Pamiętam piękny, chóralny śpiew Józi, Babci i pozostałych sióstr.

Janek nie śpiewał,  pamiętam, był cichy. A jednak w tamtych czasach zdołał kierować budową i pełnić nadzór nad grupą samotnych, trunkujących, mężczyzn.

Przemiana hałdy żużlu w czarną, pylistą drogę trwała kilka miesięcy. Robotnicy odeszli, ale Janek został, kupił gospodarstwo, poślubił Józię, został ojcem kilku synów i córek, żył długo i cicho, jakby w cieniu, aż w końcu umarł - jak wszyscy.

I to już koniec zwyczajnej historii i pewnie bym jej nie opisywała, gdyby nie to, co dzieje się z drogą Janka. Żużlowy pył, który kiedyś przy byle podmuchu wiatru wciskał się do płuc, brudził stopy, buty i końskie kopyta - gdzieś zniknął. Ale droga istnieje - jest twarda, gładka i odporna na wyboje. I lśni w słońcu miriadami dawniej niewidocznych, a teraz odkrytych, kolorowych, szklanych bryłek, na które miejscowi nie zwracają uwagi, bo pola i łąki w tej okolicy zawsze były pełne szkła.

 

droga janka