Komentarze: 0
Na szorstkich łąkach lęgły się czajki, ale pole na górce ktoś orał. Myślałam o nim, że pewnie jest biedny, bo wypełniał bruzdy przegniłymi liśćmi z lasu i sadził w nich połówki ziemniaków o wyrośniętych, pędzonych w cieple kiełkach i ranach po nożu opatrzonych popiołem.
Pewnego dnia wysiadłam z pekaesu i pomyślałam że umarł – na jego polu wyrósł kościół. Wszystko zasłonił.