Komentarze: 5
Wieczorem, po całym dniu spędzonym wśród hałaśliwych, natarczywych chmar dzieci, tęsknię za wędrówką wzdłuż cichej rzeki, przez łąki i zarośla, aż do ujścia.
Wysokie brzegi pachną świeżym drewnem, tłustym futrem bobrów i dymem z ogniska, przy którym siedzi samotny mężczyzna. Obserwuję go z góry. Słońce rozpuszcza się w Wiśle jak sok. Mężczyzna schodzi na plażę i pije wodę, czerpaną garścią prosto z rzeki. Jasnozielone, drelichowe spodnie znaczy ciemna struga moczu. Może jest tu mniej obcy niż ja, bo to po jego stronie wyspy ląduje Ptasiek, a za nim jeszcze jedna czapla. Nie odleciały - to wróży lekką zimę, albo najprzyjemniejszą ze śmierci - przez zamarznięcie.
Bóbr wystawia z nory zmierzwioną głowę, patrzy na mnie, zaskoczony i zapada się pod ziemię. Wraca bezruch i leniwa senność.
Wracam. Aerobik. Prysznic. Nudziarska notka.
"Idę spać.
Nie wiem czy wstanę"*
*Cytat z A rchiwum. :-)