Już odeszłam od tematu w stronę swego ogródka, rosołu z kury, domowników i Robala, z którym spędzamy sobie ten dzień i wieczór leniwie i miło, bo jeszcze się snuje za nami to coś na naszą miarę, co jest dalekie od najgłębszej miłości Osób Trójcy i nie owocuje szczytowym dobrem – dzieckiem, ale jest przyjemne i (jak u delfinów:-))) wzmacnia więź.
A tu Stefen-Niecnota wpadł i mnie zawrócił :-)
Mam jakieś tam wykształcenie, udokumentowane grubą teczką papierzysków i spory dystans do mojej „naukawej” wiedzy na temat losów Ziemi, życia, ewolucji Homo sapiens, naukowo-technicznej i materialistycznej kultury i cywilizacji w różnych ich formach ( np. pedagogiki, sztuki, medycyny czy nawet religii). Cenię sobie wolne, klarowne myślenie, zmuszające do refleksji, każące wątpić w doskonałość naszych zmysłów, metod badawczych, zdolności interpretacyjne, całą tą wiedzę i wreszcie w ludzką zdolność do wolnego klarownego myślenia.
Jest jeszcze coś, co pojawia się rzadko i trwa dość krótko, i nie ma żadnego związku z wiedzą, czy myśleniem. To intuicyjne przeczucie, że Bóg istnieje i że jest Miłością. Wiedza o Objawieniu i Wniebowstąpieniu łączy się z intuicyjnym przekazem bez zgrzytu, a Kościół, który jest jej nośnikiem, zyskuje nowy wymiar. Żadne naukowe dowody ani wywody nie mają znaczenia i nie są w stanie nic zmienić: wierzę, a w odpowiedzi na Miłość chcę ją przyjmować i się dzielić.
Kilka razy w życiu doświadczyłam tego stanu, potem przychodziło zwątpienie.
Kościół pomaga wątpić. Na przykład nakaz dążenia do Boskiej doskonałości jest dla mnie niewykonalny, bałwochwalczy i intuicyjnie niemoralny. Podobnie jak dostępność seksu wyłącznie dla małżonków, w zestawieniu z poplątaniem ludzkich losów, kłóci mi się z intuicyjnym poczuciem sprawiedliwości i miłością bliźniego. I wówczas przestaję dowierzać intuicji, a to przecież ona mi mówi, że Bóg istnieje.
Coś tu jeszcze dopiszę, zanim Robal dokładnie wyśpi się w wannie.
Moja potrzeba przynależności do Kościoła ma jeszcze jeden wymiar. Dając mi zestaw jasnych wskazówek i żądając posłuszeństwa – przejmuje na siebie część kosztów moralnych i psychicznych podejmowanych przeze mnie decyzji. A za winy wcale nie karze, lecz nagradza darem Odpuszczenia. Życie w Kościele, zgodne z jego nakazami, jest lżejsze, wygodniejsze, prostsze. Nie wiem czy uczciwsze, przyzwoitsze, mam poważne wątpliwości.
Dziękuję Wszystkim, którzy zechcieli na ten temat ze mną porozmawiać.
A dla Ciebie Kri: zeszłoroczne parowce. Możesz zacząć się oblizywać. Tylko bez obżarstwa, bo to grzech! :-)