cze 12 2005

Zawrócona


Komentarze: 5

Już odeszłam od tematu w stronę swego ogródka, rosołu z kury, domowników i Robala, z którym spędzamy sobie ten dzień i wieczór leniwie i miło, bo jeszcze się snuje za nami to coś na naszą miarę, co jest dalekie od najgłębszej miłości Osób Trójcy i nie owocuje szczytowym dobrem – dzieckiem, ale jest przyjemne i (jak u delfinów:-))) wzmacnia więź. 

 

A tu Stefen-Niecnota wpadł i mnie zawrócił :-)

 

Mam jakieś tam wykształcenie, udokumentowane grubą teczką papierzysków i spory dystans do mojej „naukawej” wiedzy na temat losów Ziemi, życia, ewolucji Homo sapiens, naukowo-technicznej i materialistycznej kultury i cywilizacji w różnych ich formach ( np. pedagogiki, sztuki, medycyny czy nawet religii). Cenię sobie wolne, klarowne myślenie, zmuszające do refleksji, każące wątpić w doskonałość naszych zmysłów, metod badawczych, zdolności interpretacyjne, całą tą wiedzę i wreszcie w ludzką zdolność do wolnego klarownego myślenia.

 

Jest jeszcze coś, co pojawia się rzadko i trwa dość krótko, i nie ma żadnego związku z wiedzą, czy myśleniem. To intuicyjne przeczucie, że Bóg istnieje i że jest Miłością. Wiedza o Objawieniu i Wniebowstąpieniu łączy się z intuicyjnym przekazem bez zgrzytu, a Kościół, który jest jej nośnikiem, zyskuje nowy wymiar. Żadne naukowe dowody ani wywody nie mają znaczenia i nie są w stanie nic zmienić: wierzę, a w odpowiedzi na Miłość chcę ją przyjmować i się dzielić.

Kilka razy w życiu doświadczyłam tego stanu, potem przychodziło zwątpienie.

 

Kościół pomaga wątpić. Na przykład nakaz dążenia do Boskiej doskonałości jest dla mnie niewykonalny, bałwochwalczy i intuicyjnie niemoralny. Podobnie jak dostępność seksu wyłącznie dla małżonków, w zestawieniu z poplątaniem ludzkich losów, kłóci mi się z intuicyjnym poczuciem sprawiedliwości i miłością bliźniego. I wówczas przestaję dowierzać intuicji, a to przecież ona mi mówi, że Bóg istnieje.

 

Coś tu jeszcze dopiszę, zanim Robal dokładnie wyśpi się w wannie.

 

Moja potrzeba przynależności do Kościoła ma jeszcze jeden wymiar. Dając mi zestaw jasnych wskazówek i żądając posłuszeństwa – przejmuje na siebie część kosztów moralnych i psychicznych podejmowanych przeze mnie decyzji. A za winy wcale nie karze, lecz nagradza darem Odpuszczenia. Życie w Kościele, zgodne z jego nakazami, jest lżejsze, wygodniejsze, prostsze. Nie wiem czy uczciwsze, przyzwoitsze, mam poważne wątpliwości.

 

Dziękuję Wszystkim, którzy zechcieli na ten temat ze mną porozmawiać.

 

A dla Ciebie Kri: zeszłoroczne parowce. Możesz zacząć się oblizywać. Tylko bez obżarstwa, bo to grzech! :-)

 

 

fanaberka : :
13 czerwca 2005, 00:17
Czy życie w Kościele - rozumiem to, jako poczucie przynależności do Kościoła - jest lżejsze i prostsze? (wygoda mi tu jakoś nie pasuje w ogóle) I tak i nie. Z jednej strony jest zdecydowanie cięższe i trudniejsze, bo WYMAGA, jest wymagająca wobec człowieka, któremu i tak jest niełatwo, a tu jeszcze to i to i to i jeszcze borykać się z tym poczuciem, że gdzieby się nie poszło, gdzie wiedzą, że jesteś w Kościele, będziesz pod obstrzałem (tak sobie myślałem - to dopiero prowokacja, nosić koszulkę \"Jestem katolikiem\").
Z drugiej strony jest łatwiej i prościej, bo to jest TA droga, bo tu jest sens, bo tu jest Bóg. Powszechnym objawem ludzi i społeczeństw porzucających Kościół jest poczucie bezsensu życia, ssącej samotności, jałowości wszystkiego i zagubienia, czasem przejawiającego się agresją, więc pod tym względem jest im zdecydowanie trudniej.
kri
13 czerwca 2005, 00:14
a gdzie znaleźć przepis na taki smakołyk?
kri
13 czerwca 2005, 00:13
o jejku na widok tych pyszności ślinka mi cieknie:)
to sa takie drożdżowe buły nadziewane owocami?
mniam mniam.
uwielbiam drożdżowe ciasto. chyba sie na stare lata nauczę piec takie smaczności.
w pieczeniu pachlawy mam juz tytuł mistrzowski.
dzięki za fotkę i mobilizację.
12 czerwca 2005, 22:24
Chętnie bym Cię posłuchała, Małgosiu .
babcia-malgosia
12 czerwca 2005, 21:15
Moja wiara to tez wiara w Boga-Milosc, ktora chce przyjmowac, ucze sie przyjmowac i nia dzielic.
Watpliwosci natomiast traktuje jako normalny element procesu myslenia, dojrzewania, wzrastania...Watpliwosci pomagaja mi szukac, drązyc, jakos przyblizac do Prawdy, do ktorej nigdy tu na ziemi nie dojde, ale wierze, ze ta obiektywna Prawda, Sprawiedliwosc, Piekno, Dobro istnieje. W Bogu.
Z Kosciolem tylko troche u mnie inaczej - nie uzylabym okreslenia: zadac posluszenstwa. bo Bog-Milosc w Eucharystii (ktora jest sensem Kosciola) i w kazdym czlowieku, jak tez Wspolnocie (\'Gdzie dwoch, trzech zbierze sie w imie moje, tam jestem i ja posrodku\') niczego nie zada, ale proponuje.

Nie rozumiem, co znaczy \'zycie w Kosciele\' - w spolecznosci ochrzczonych?
Czy jest ono lzejsze i wygodniejsze? - czasem bardzo trudne, bo wiem jak nalezaloby, a nie potrafię, i chęci i sil i rozeznania brak.
Znam ludzi dla ktorych nie istnieje slowo: powinnosc - liczy sie tylko to co ja chcę,co lubie, co mi d

Dodaj komentarz