Komentarze: 11
Jesień wydaje się długa, prawdziwa i pełna. Całe dnie spędzam w jej wnętrzu, widzę przebarwione liście, słyszę ptaki i wiatr, a nogi mi marzną w lodowatej rzece. A jednak nie czuję tych szarpnięć, zachłyśnięć, jakich doświadczałam przed rokiem, biegając po polach i lasach mojej rodzinnej wsi.
Coś się zmieniło tej jesieni. Nie mogę rozprostować ramion, a powietrze sięga tylko skrawka płuc. Już wiem, że istnieje lęk nie do zniesienia i wierzę, że można umrzeć ze strachu. Myślenie, racjonalizacja – są gdzieś obok, słabe i bezsilne. Są leki – nieciekawy epizod, wierzę, że mija.
Chciałam sfotografować ujście Świdra do Wisły na tle zachodzącego słońca – potrzebna mi ta fotka do prezentacji. Słońce się nie spieszyło, więc długo brodziłam, w kurtce i gaciach, na nogach czerwonych jak u bociana. A gdy spektakl się zaczął – skończyły mi się baterie.
PS. Dziękuję za komenty :-).
(Kiedyś to faceci dostawali orgazmu na widok damskiej stópki. A teraz? Kapuchy taki chce, schabowego. Co za czasy!!!)