Komentarze: 16
Jak prawdziwy przyrodnik – ze słoikiem i siatką – zapuściłam się na stare wysypisko, bo tylko tam, w dołach wypełnionych wodą, można jeszcze łowić żywe rozwielitki.
Wzgórze całkowicie zarosło zielenią. Skorzystałam z wydeptanej ścieżki na szczyt. Nie mogłam przewidzieć, co tam zastanę.
Nad drogą zachodziło olbrzymie słońce, lekko spłaszczone, pomarańczowe, z błyskiem niebieskiego światła na biegunie. Po przeciwnej stronie, na podobnej wysokości nad horyzontem wisiał księżyc, równie olbrzymi, jasny i pomarańczowy, lekko zniekształcony - gigantyczna mandarynka, którą ktoś obrał ze skrawka pełni. Dwa słońca, prawie jak u van Gogha – pomyślałam, a wtedy duże stado wron przeleciało nisko nad ziemią i obsiadło południową stronę wysypiska (to nie żart!)
To było wczoraj albo przedwczoraj, dzisiaj jesień przybrała postać zwyczajnej wiewiórki. Tańczyła mi nad głową i strącała orzechy z drzewa.