dwa słońca
Komentarze: 16
Jak prawdziwy przyrodnik – ze słoikiem i siatką – zapuściłam się na stare wysypisko, bo tylko tam, w dołach wypełnionych wodą, można jeszcze łowić żywe rozwielitki.
Wzgórze całkowicie zarosło zielenią. Skorzystałam z wydeptanej ścieżki na szczyt. Nie mogłam przewidzieć, co tam zastanę.
Nad drogą zachodziło olbrzymie słońce, lekko spłaszczone, pomarańczowe, z błyskiem niebieskiego światła na biegunie. Po przeciwnej stronie, na podobnej wysokości nad horyzontem wisiał księżyc, równie olbrzymi, jasny i pomarańczowy, lekko zniekształcony - gigantyczna mandarynka, którą ktoś obrał ze skrawka pełni. Dwa słońca, prawie jak u van Gogha – pomyślałam, a wtedy duże stado wron przeleciało nisko nad ziemią i obsiadło południową stronę wysypiska (to nie żart!)
To było wczoraj albo przedwczoraj, dzisiaj jesień przybrała postać zwyczajnej wiewiórki. Tańczyła mi nad głową i strącała orzechy z drzewa.
pewna rodem wprost z Rzeki jedna Utopicha
oczyska wielkie robiła gdy ktoś do niej wzdychał
i wreszcie kiedyś komu
rzekła - gdy chcesz mi pomóc
potrzebny bardziej mi czerpak niż ta sercowa kicha
Dziękuję :-)
Ech, to ludzkie zamiłowanie do liczenia. Tyle, że kobiety przeważnie liczą w latach, a faceci w centymetrach. A może odwrotnie.
;-DDD
Dziękuję.
Wrony są tu rzadkie, widuję je czasem w Warszawie, zupełnie się nie boją!
aniapolak.blogspot.com
Pozdrawiam
Usilowałem policzyć kosy pasące się wczoraj w Parku Szczęsliwickim, doszedłem do osiemnastu i przyleciało z jakieś kolejnych 20 kilka i rachunki poooszłyyy!
Ty to nieżle chorujesz - na jakichś wysypiskach...
Fanaberko, za kilka dni wracam do Warszawy. I sie odezwę.
Dodaj komentarz