Komentarze: 5
Nasz stary dom czasem się stawia: ledwie odzyskaliśmy władzę nad kanalizacją, a już wybuchła terma w łazience. Dziś dostał nową, ze stolicy rodem, ale rury wymagają jeszcze francuskiego klucza i szorstkich rąk R.
A jesień szeleści sobie w słońcu. Powolne mrówki patrolują otwory w mrowiskach. Sójki wśród dębów, myszołów nad polem, bażant z turzycy, zając spod krzaka. Sfotografowałam schizofreniczne drzewo przy drodze do wymierającego, ukrytego w głębi lasu Maciejowa.
Gdzieś tu niedaleko, kilka kroków na lewo, moja koleżanka z ósmej klasy wczesną jesienią została matką w drodze do szkoły. Dziecko umarło, porzucone wśród liści, a dorosła społeczność okrzyknęła dziewczynę kurwą-jedynaczką. Koleżanki z klasy milczały, ja również. Byłam wstrząśnięta, nie współczułam nikomu, pamiętam jak paradoksalnie i bezzasadnie, panicznie bałam się o siebie.
Nie wiem, co stało się z dziewczyną. Jej dom wśród gęstwiny, kryty strzechą, obsypany liśćmi i częściowo zawalony, wygląda na niezamieszkały, ale w jednym, czystym oknie wisi biała firanka.