Archiwum 08 czerwca 2005


cze 08 2005 pod wpływem
Komentarze: 36

Mam co do gara włożyć, nie obchodzą mnie afery klasy politycznej, bo do niej nie należę, ale panów w czarnych sukniach traktuję poważnie, a dylematy bycia członkiem ich drużyny uważam za jedne z kluczowych.

 

Owszem, nie ma obowiązku przynależności do Kościoła. Jeśli osoba z zewnątrz i podejmuje decyzję o wstąpieniu – jest to całkowicie dobrowolne i powiązane z przyjęciem i przestrzeganiem obowiązujących zasad. Jeśli nie zgadza się z nimi – nie wstępuje, czysta sprawa, koniec kropka.

 

Jeśli jednak ktoś wzrasta w bliskim związku z Kościołem, a w trakcie dorastania zacznie się u niego rozwijać głębokie, wewnętrzne poczucie niesłuszności pewnych zasad, staną się one sprzeczne z jego intuicyjnym przeczuciem sumienia, a czasem sprzeczne ze sobą nawzajem, zaczyna się dramat. Przestrzegając reguł uważanych za niesłuszne postępując wbrew sobie, żyje się w kłamstwie, zamiast pożądanego wzrastania duchowego pojawia się jego upadek. Za złamanie zasad płaci się mniej lub bardziej brutalnym wykluczeniem, które zawsze jest bolesne, nie każdy chce i może ponosić takie koszty. I nie chodzi mi tu o zbawienie, intuicja moralna szepce, że dostąpią go wszyscy dobrzy ludzie. Chodzi o zaspokojenie elementarnych potrzeb przynależności, więzi, akceptacji, oparcia na czymś trwałym i niepodważalnym, dającym poczucie bezpieczeństwa.

 

Chodzą mi po głowie historie biblijne: odrzucenie seksu pozamałżeńskiego przy akceptacji przedmiotowego, często okrutnego traktowania żony i dzieci… Czy to moje sumienie jest wypaczone? A może to ojcowie Kościoła, z autorami Katechizmu włącznie, mylą się w interpretacji zasad, jakie otrzymaliśmy w wyniku Objawienia. A może ideolodzy, kaznodzieje, kapłani, publicyści, naginają je do swoich potrzeb, traktując instrumentalnie adresatów, może niesłusznie katolicyzm utożsamiam z przyzwoitością?

 

Coś mi tam jeszcze chodzi po głowie, ale późno się zrobiło. Do łóżka Fanaberko biegiem marsz!!

 

 

 

fanaberka : :