Komentarze: 11
Kilka kruchych domków wśród maleńkich poletek, obszernych polan w świerkowym lesie i malowniczych torfowych jezior. Znaczące na Mazowszu lęgowisko żurawi. Okryta złą sławą wieś, w której już nie ma mężczyzn, ani dzieci, jedynie kilka starzejących się kobiet.
Wiodąca tam kilkukilometrowa leśna droga równo przysypana śniegiem, żadnych śladów kół, butów, czy nawet psich łap. Liczne, krzyżujące się tropy zajęcy, saren, kuny, szerokie ślady ogromnego łosia, który najwyraźniej kręcił się po poboczu drogi, potem okrążył stos gałęzi po wyciętej gruszce ulęgałce i przepadł w młodniaku. Na oziminie pod poczerniałą szopą tropy dzików, niektóre duże... zawróciłam nie osiągnąwszy celu.
Było nim jezioro, którego przedwojenny właściciel wabił, potem rabował i topił Żydów, uciekających z transportów do Treblinki i szukających ratunku u nielicznych mieszkańców okolicznych lasów. Po wojnie odsiedział swoje i dołączył do rodziny za wielkim morzem, gdzie wolność i dobrobyt, i można żyć długo i szczęśliwie.
Wróciłam po własnych śladach, rozciągniętych w prostej linii, najprostszą, najkrótszą drogą, jaką obierają jedynie dorośli ludzie, zniewolone uprzężą konie i wypełnione wieczornym mlekiem krowy.
To było wczoraj. A dziś miasteczko, internet-cafe i czarne oczy znajomego pana chirurga. Siostra straszy wieczorną nalewką. Nie strasz, nie strasz :-))))))