Kalendarz
pn |
wt |
sr |
cz |
pt |
so |
nd |
29 |
30 |
01 |
02 |
03 |
04 |
05 |
06 |
07 |
08 |
09 |
10 |
11 |
12 |
13 |
14 |
15 |
16 |
17 |
18 |
19 |
20 |
21 |
22 |
23 |
24 |
25 |
26 |
27
|
28 |
29 |
30 |
31 |
01 |
02 |
Archiwum 27 lipca 2009
Budzi mnie zgrzyt hamulców. Młode bociany robią zamieszanie
na szosie, po czym z szumem skrzydeł lądują mi nad głową. Syczą na siebie i
klekoczą. Jeden z nich stąpa chwiejnie po krawędzi dachu w stronę
balkonu i zapuszcza żurawia.
Wysyłam do Apolla ostrzegawczego maila: mój letni pokój na
wsi jest równocześnie oficjalnym biurem jego firmy. Potem biorę szczotki,
puszki, pędzle i idę malować ogrodzenie.
A wy śpijcie spokojnie, moje samolubne geny*, w chruście
hemoglobin, butwiejących hamakach helis. Płyną młode arki i przybędą kolejne.
Podróż w nieskończoność trwa. Ktoś czuwa.
*lektóra - tak se czytam w wolnych chwilach między renowacją
ogrodzenia a obróbką grzybów na zimę.