Komentarze: 3
-Niech pani kupi sztućce, ładne i tanie.
Przypinałam rower do stojaka pod sklepem, a ona otwierała bordowe etui. Zszarzała twarz, determinacja, lekki rys na akcencie. Wiatr szarpał i szeleścił spódnicą. „Chyba Cyganka” – pomyślałam.
Wzięłam do ręki widelczyk z cienkiej blaszki, ze złotą obwódką wokół rękojeści.
-Nie, nie potrzebuję sztućców – skłamałam.
-Sprzedam za tyle, ile może pani dać, co ja z tym zrobię na granicy – nalegała.
Zachwalała łyżki i ząbki na nożach, coraz bardziej pobudzona, zdeterminowana.
-Proszę pani, nie kupię tych sztućców – powtarzałam.
Zobaczyłam ją jeszcze, kątem oka, przy wyjściu. I jeszcze później, w wyobraźni, na plaży. Zielone owoce stroszyły miękkie kolce. Liście szeleściły. Wiał wiatr. Było mi zimno, chyba z chłodu.