Komentarze: 10
Rzeka jest kręta, a las porastający brzegi zasłania horyzont. Ale my mamy wprawę, wiemy gdzie usiąść, żeby obejrzeć wschód słońca.
O świcie wielkie małże ustawiają się wzdłuż nurtu i rozgarniają piasek fontannami filtrowanej wody. Wypełniają żołądki odżywczym mułem, a potem znikają w toni. Wieje chłodem od zacienionej plaży i pewnie bym nie zwalczyła gęsiej skórki, gdyby nie wielkie, zawsze ciepłe ręce R.
Minęło tyle lat. Już prawie nie pamiętam innych ramion. Czasem myślę o nich z niedowierzaniem i wewnętrznym skurczem, jakby grudka gęstej, powolnej krwi zamykała mi na chwilę przepływ przez serce.
Siedzimy sobie z kawą pod orzechem. Wiewiórki straciły czujność i skaczą po gumowym wężu, w odległości metra od naszych stóp.
-Żaba pisarka i naukowiec – śmieje się R.
-Przeczytać ci, co napisałam? – pytam.
-Nie, pisz sobie co tam chcesz.
Mruży oczy i patrzy, jak bazgrzę tę notkę długopisem w zeszycie, bo Ula jeszcze śpi w pokoju z komputerem.
Podglądałyśmy wczoraj nietoperze: w środku nocy, lasu i wyspy na rzece. Ula, zdziwiona brakiem lęku przed ciemnością, powiedziała, że nigdy by nie przypuszczała, że w tak niewielkiej odległości od Warszawy może istnieć taki mały, odludny raj.