Komentarze: 11
Uparcie truję muchy niebieskim plasterkiem, a one w dzień i w nocy podejmują tę grę, by o świcie ożyć i wyjść z zakamarków. Robal wstaje wcześniej, by prysnąć je płynem, nim wzbudzą mi na twarzy bąbel uczulenia.
„Kawa” – szepce potem, a ja uwalniam nasz zapach z fałdów kołdry i siadam w ciemności, z plecami na poduszce. „Otwórz oczy, żabo”. Szorstkimi dłońmi masuje mi stopę. Odsłaniam kolano, bo chcę, by je objął, ale skóra śpi jeszcze, nie łącząc się z mózgiem, niedostępnym, bo w ukryciu wciąż zajętym śnieniem. Wtedy otwieram oczy, w samą porę, by widzieć, jak uważnie omija wałeczek - bliznę, już cielistą, lecz wciąż obcą i nie moją część mnie.
Pijemy kawę, gorącą i słodką.