Komentarze: 16
Co tu dużo gadać: zasmarkany, mokry dzień. Wyciągnęłam stracha z kąta, ale był zbyt straszny, żeby dało się go oswoić. Może kiedyś, i tak dużo się zmieniło, wypiłyśmy z Iwcią po kieliszku winka, rok temu byłoby to nie do pomyślenia.
W pracy klapa, zapomniałam, co obiecałam, nie dopilnowałam, choć się zobowiązałam, szkoda słów.
I chcę tu jeszcze napisać, że nienawidzę przedmiotowego traktowania ludzi, nie chcę tego robić i przecież nie robię, więc dlaczego tak to czasem wychodzi i w dodatku w stosunku do tych bardzo nielicznych, których kocham?
Ps. Godz. 20.30
I co może zdziałać mądra, życzliwa rozmowa i krótka, ale dobra wiadomość. Ból głowy ustąpił, strachy poszły w kąt (tam, gdzie ich miejsce), w domu miło, coś fajnego do czytania pod poduchą... Robal powinien poprawić oparcie od łóżka, bo wszystko się chwieje i już zaczynam przy czytaniu opierać poduszki o kaloryfer.
W ciąży marzyłam, żeby Iwcia była bardzo podobna do ojca. Teraz na nią patrzę, słucham, czytam i odnoszę wrażenie, że to nie tyle córeczka tatusia, co jego klon. I nie chodzi tu o urodę, ale charakterek. Lubię, gdy przychodzi.