Archiwum 04 stycznia 2004


sty 04 2004 po koncercie :)
Komentarze: 6

Ciekawe, jak by się skończył ten dzień (i nie tylko ten) gdybym zaczęła powtarzać, albo w jakikolwiek sposób reagować na gesty, miny i słowa mojego drogiego męża, towarzyszące wkładaniu garnituru i wiązaniu krawata. Nie muszę się wysilać nad swoją odpowiedzią, jest automatyczna: wyłączanie się, blokada informacji, ułamek sekundy, pstryk i gotowe.

 A potem niemal godzina wędrówki białą drogą, las, mostek na rzece, znowu las, godzina spaceru i ani żywego ducha.Tak maszerujemy niemal codziennie, od kiedy straciliśmy to coś, co nazywaliśmy samochodem, zawsze obok siebie, moja zimna, zaciśnięta pięść otulona dużą, miękką, ciepłą dłonią. To może wyglądać, jakbyśmy trzymali się za ręce. Dzisiaj było mroźno, ale pogodnie i miło, i tylko raz poczułam znajomą falę chłodu, wyrwałam rękę i skamieniałam na chwilę na środku drogi. Tylko na chwilę.

Przyszliśmy za wcześnie – jak zawsze. Robal za szybko uporał się z szatnią i widziałam jak zzieleniał, gdy usłyszał cenę zaproszenia. Ha, ha, nie wie, że tyle kosztowało pojedyncze, a ja musiałam kupić podwójne! No no, konkurencyjne miasto zza rzeki dorobiło się niezłej sali. Tylko za dużo światła na widowni. Głupio tak, w świetle jupiterów szukać oparcia w ciepłym ramieniu, gdy następna fala chłodu atakuje i wreszcie odpuszcza. A zresztą przy tych pierwszych granych kawałkach kiedyś tańczono na balach, dłoń w dłoni to normalka. Po przerwie chłopcy się rozkręcili, dotarły gwiazdy i już całkiem nieźle poczułam tego ostatniego bluesa.

A potem godzina marszu, mróz jakby mniejszy, lekkość i energia po pysznych kokosowych ciastkach zjedzonych w czasie przerwy. Pięciogodzinna wyprawa a wydaję się, że minęło kilka chwil.

A teraz bezpieczny dom, za chwilę bezpieczne łóżko, jutro bezpieczna praca. No tak.

 

fanaberka : :