Archiwum 05 lipca 2005


lip 05 2005 pomarańczowa piosenka
Komentarze: 4

Dom na skraju. Mogłyśmy zawrócić i dojść drogą, ale niespodziewany obraz fragmentu ścian ze zmurszałych drewnianych bali pociągnął mnie przez plątaninę dzikiego bzu, barszczu i akacji. Dach wyszczerbiony, odarty z kilku dachówek. Przez puste okno, bez szyb i framug, widać pobielone ściany i biały, czysty, kaflowy piec, z poczerniałymi, metalowymi, zamkniętymi na zapadkę drzwiczkami. Drzwi do przydomowej piwniczki zamknięte na haczyk – nadmiar ostrożności, któż by się przedarł przez rozrośnięty krzak bzu, sięgający betonowych kręgów wyschniętej studni. Wokół równe rzędy brzozowego zagajnika i sosnowego lasu bez śladu wilgoci i zapachu grzybów. W dużym ogrodzie dzikie róże ustawione w szpaler. Niewielka jabłoń pod wyszczerbionym murem, tak jak on ginie pod bujnymi, kolczastymi, jeżynopodobnymi pnączami. W odróżnieniu od niej staromodne, pomarańczowe od kwiatów i świeżych pąków lilie wygrywają walkę z chwastami. Pomarańczowe niebo i światło.

 

Składam dłonie w prostokąt i kadruję pomarańczowy obraz. Podrapana Popielatka mnie pociesza, że przyjedziemy tu jeszcze, kiedyś, w przyszłości, gdy znów będę mieć aparat. Brudzę palce pyłkiem pomarańczowych lilii. Krótko kwitną.

 

fanaberka : :