Archiwum 26 stycznia 2008


sty 26 2008 Wiatr
Komentarze: 4
 

Jest ciemny, gwałtowny i łatwo się w nim pogubić. Przyczaja się, czeka aż nacisnę klamkę, a wtedy szarpie drzwi, chwyta za włosy, wciska w usta, odbiera głos. Wyrywa mnie z domu: Wyjdź, spróbuj, może się spełni, zobacz, to niedaleko - w miejscu wskazanym przez gałązki brzozy, gdzie już lecą ziarna piasku, ptasie piórka, patyczki, skruszone igły, strzępki liści, podarta w paski kora.

Ale ja tylko wkładam do miski kość z zupy i czekam aż Paskuda wygramoli się z budy. Potem wracam i wycieram wodę z przewróconego wazonu, z którego Apollo wyjął bukiet wytwornych róż, otulonych przez kwiaciarkę skrawkiem worka na ziemniaki.  Zapalam świeczkę i wlewam do kominka kilka kropel olejku łąkowego. W skrzypiącym domu, w zapachu gotowanej marchewki i suszonej koniczyny - zostajemy z R. sami. Z wiatrem.