Tajne laboratorium FAN
Komentarze: 1
Motto 1:
Zanim doszło do ukształtowania się życia, pojawiła się tzw. pierwotna zupa cząstek, którą tworzyły m.in. białka i kwasy nukleinowe.
(onet.pl )
Motto 2:
Dojrzały głóg.
Gdzie twoje wino
Fanaberko?
(Andy, prawie cytowane spod pamięci;))
Na porzuconym pastwisku narwałam głogu, zmiażdżyłam owoce, zalałam syropem i matką drożdżową. Pierwsze objawy życia pojawiły się w słoju już po godzinie. Tak oto wyglądała młoda protoplazma:
A dzisiaj wino o własnych siłach wyszło ze słoja, rozlazło się po kotłowni i pytanie z cytowanego haiku przestało być retorycznym.
Nie umiem robić wina z jabłek i chyba się nie nauczę. Od kiedy w przepisie na wino z głogu przeczytałam: „owoce wypestkować" - straciłam zainteresowanie recepturami.
Mój przepis:
1. Zebrałam jabłka pod Śpiącą Krąselką. Dawno temu musiały się tu wydarzyć jakieś złe czary, jakaś straszna historia z Zazdrosną Antonówką i jabłkiem zatrutym pestycydami, bo drzewo zasnęło, zarosło lasem, kolczastym, nieprzebytym gąszczem i chyba wszyscy o nim zapomnieli. Minęło wiele lat - sto, jeżeli wierzyć starej książce z obrazkami. W pobliżu przejeżdżała Fanaberka na rowerze. Zza chmur wyszło słońce i złote jabłka zalśniły nad kępą chaszczy jak lampiony. Kolczaste gałęzie szarpały jej włosy, parzyły ją pokrzywy, zazdrosne rzepy próbowały ją zatrzymać, ale cóż znaczą marne siły natury wobec przeznaczenia. Po wielu minutach desperackiej walki Fanaberka podniosła do ust pierwsze, robaczywe jabłko.
Wiem, zboczyłam, oto co było dalej:
2. Wycisnęłam sok z jabłek-lampionów za pomocą niewiele młodszej i niewiele mniejszej siostry ich Zbudzonej Rodzicielki - radzieckiej sokowyżymałki. Rozpuściłam w soku cukier, zaprawiłam fermentującymi malinami Taty i zlałam do słoja.
3. Dzisiaj pociągnęłam z gąsiora spory łyk (żeby sprawdzić czy nie trzeba dosłodzić). Spać mi się zachciało, chyba zaraz zasnę.
4. I nie wiem co teraz się wydarzy. Pewnie nic szczególnego - wino będzie fermentować i dojrzewać w kotłowni. Długo i szczęśliwie.
Ławeczki, czysty bruk, autokar z napisem air-conditioning. Idziemy za Tatą czarną drogą, oglądając się na turystów – parę skromnych ludzi, którzy - tak jak my – wstydliwie schylają się po jabłko. Rozmawiamy o szkolnej wycieczce rowerowej i o lesie, że urósł. „Od Treblinki do Majdana cała droga jest obsrana” – cytuje Tata Żyda z Majdanu, który opowiadał potem, że był znanym poetą i nikt się nie naśmiewał.
Ciężka brama, jasny trawnik i głazy jak lampiony. Grupka młodzieży pod pomnikiem, melodia z głośnika i głosy młodych kobiet, nucących obcą pieśń. Tak jakby milczenie znaczyło zbyt wiele - więcej niż śpiew, pamięć, kamienie.
Jak do
Łochowa i na Mińsk - to mi pasuje. Motorek mi się zepsuł i jadę na stopa. Dojeżdżamy
we trzech, z Siedlec do Jadowa, będzie ze sto kilometrów. Trzy lata tak
jeździmy, a dzisiaj motorek nie zapalił. Zawsze palił. Podkłada się deskę pod
spód, siada się we trzech i się jedzie. Jak się na budowie przerzuci ze trzy bloczki
suporku - to się drogi do domu nie widzi eheh. Ten pośrodku ma sibi, wyszukuje
gdzie jaka ścieżka. Ten z tyłu pilnuje, żeby nie spaść eheh. Patryk na zimę ma
kupić toyotę. Żeby tak jeszcze Piotrek odebrał telefon. Ja jestem Wojtek. Mamy
tam taką budkę na kółkach. Można się przespać jak się napijemy eheh. Dniówka 90
złotych, od ósmej do szóstej. Roboty nie brakuje, żeby tylko chcieć robić eheh.
Ile pani
umalowała? 18 przęseł i dwie bramy? To dużo na dzień, zwłaszcza na kobietę.
Okopciłam szkiełko nad świeczką, zakleiłam nim obiektyw aparatu i zrobiłam zdjęcie. Za ostre to ono nie jest.
:-))
Wyjeżdżamy dzisiaj pociągiem do Agatki, na tydzień.
A wczoraj Sąd Najwyższy postanowił dać mi szansę.
Chyba mam wakacje :-)
Dojrzały owoce leśnych porzeczek.
Pewnie bym nie zauważyła pary za porzeczkową kępą na brzegu, gdyby oni nie zauważyli mnie. Chyba nie byli ani młodzi, ani trzeźwi. Wyraźnie ich spłoszyłam, a może to oni mnie spłoszyli, skoro w aparacie znalazłam tylko jedno zdjęcie. Zapamiętałam drobne, chude pośladki mężczyzny. Nie chciałam ich widzieć. Wydały mi się żylaste, nieapetyczne i nie mogę się pozbyć uczucia niesmaku, kiedy o nich myślę.
Dzikie porzeczki są kwaśne i pachnące. Czasami mi się wydaje, że nikt ich nie zrywa i nie je - prócz mnie.
Tata skończył 80 lat.
Średnia wieku Gości była niewiele niższa, ale poradzili sobie ze wszystkim: z pasztetem z królika, olbrzymim tortem śmietanowym, z pokerkiem, buteleczką i lambadą.
:-))
Po południu spadł deszcz i rwące strumienie płynęły po dachu Złotych Tarasów tak gwałtownie i bezszelestnie, że nie sposób było nie patrzeć w okno. Ktoś robił zdjęcia, ktoś kręcił film, Robal z Iwcią wymieniali uwagi na temat konstrukcyjnej maestrii.
Wiatr rozsypał puste doniczki, przeniósł i przewrócił krzesełka ogrodowe. W zagłębieniu śpiwora, na którym rano bawiłam się z Agatką, zgromadziła się kałuża deszczówki. Wiem o ptakach, które z niej piły - chociaż pozostały niewidoczne, zostawiły kilka mokrych, białych, bezwzględnie materialnych plam.
Iwcia z Agatką pędzą pociągiem na zachód.
Oglądam zdjęcia i filmy.
... bo choćbym nie wiem co malowała
spod pędzla mi wychodzi ściana (ew. sufit albo drzwi)
A jak się przeciągam rano na balonie - to sobie mogę powyglądać, czy jaki chłop nie idzie z kosą, albo i jałówki na targ nie prowadzi.
Poczułam uderzenie, jakby ktoś poklepał mnie po ramieniu. Spojrzałam za siebie, potem w niebo, wreszcie w dół. U moich stóp leżało wyrośnięte, opierzone pisklę kosa. Było cicho i spokojnie, a przecież dramat musiał rozegrać się w koronie drzewa przed chwilą - pisklę przebierało nóżkami, ranka na szyi była mokra i świeża, a grudka krwi puchła i wypełniała dziobek.
Kiedy zastygło - zagarnęłam je szpadlem do płytkiego dołka i zakopałam pod dębem. Potem zdjęłam ubranie, wlałam do pralki podwójną porcją płynu i dwukrotnie umyłam włosy.
Dzisiaj bez fotki.
Wygrzebał się spomiędzy szklanych koralików drogi Janka. Poruszał się niemrawo i na pewno potrzebował ciepła.
Krążyłyśmy nad nim z migawkami i fleszami, zasłaniając słońce.
Wybrałam zdjęcie, na którym widać instrument, pewnie jeszcze nie używany. Cyk cyk.
„Przyjaźń i pierwsza miłość" - brzmi temat lekcji, ale w książce Gabrysi druga część tytułu jest starannie zamalowana korektorem.
- Co się stało z Twoim podręcznikiem? - pytam.
- Nie chcę tego - mówi Gabrysia - proszę pani, uczmy się tylko o przyjaźni!
- Tak, niech będzie tylko o koleżeństwie! - popierają Gabrysię chłopcy i pożyczają od niej korektor, żeby zrobić porządek ze swoimi podręcznikami.
Za oknem jest tak jasno, świeżo i zielono, że każę dzieciom wrzucić książki do plecaków i wychodzimy ze szkoły z radosnym hurrrraaaa!!!
- Ale pani jest, tu nic nie słychać! - narzekają, kiedy każę wyłączyć komórki, empetrójki, słuchać śpiewu ptaków i płynącej wody.
Nad rzeką jest dość owadów i pająków, żeby powrzucać dziewczynom za kołnierze. Nikt się nie przejmuje, że mogą stracić czułki albo skrzydła, ale Gabrysia znajduje coś, co otacza ochroną i opieką. Wyjmuje telefon i próbuje fotografować. Dotrzymuję jej kroku, ale nie mam okularów i dopiero na zdjęciach widzę, że robaczki są dwa. On ją obejmuje i z pewnością uprawiają miłość. Pewnie pierwszą - kto wie. ;))
;-D
- Bjut - reklamuje się od świtu ptaszek na orzechu, ale balkon jest otwarty i widzę w jaskrawym słońcu, że jego piórka są szare a ciałko niepozorne i wątłe.
Wilgotne łąki pachną czysto - czymś, co nie może być tylko liściem, pyłkiem, piórkiem czajki czy pajęczą nitką. Wiem o rusałkach, które tu mieszkają: z kwiatów traw zbierają jedwab na sukienki, myją włosy i rozpryskują krople niepamięci na każdego, kto wstanie dość wcześnie, by zobaczyć ich taniec. Mogłabym usłyszeć ich szybkie oddechy, gdyby tylko udało mi się wstrzymać własny.
Myślę o tym, jak mało się zmieniło przez te lata. Może tylko tyle, że nie zrywam storczyków, lecz szczaw i nie wianek mi w głowie, lecz garnek szczawiowej zupy.
- Do roboty, panie Czesiu, do roboty - mówi ochroniarz, ale pan Czesio zna się na żartach.
- Do roboty to koń i traktor, hehe, ludzie nie pracują.
Stoimy przy kasie, obok półki ze słodkim tanim winem. Wdycham zapach jego brudu i gapię na fioletowe, pozbawione palców dłonie. Na jednej z nich leży złotówka, która „go dzisiaj nie urządza". Chciałabym mu dołożyć brakującą drugą, nawet ją ściskam przez chwilę w mokrej dłoni, ale nie umiem, nie mam dość siły, żeby wyjąć rękę z kieszeni i powiedzieć „proszę".
Las kwitnie a rzeka pachnie wodną miętą. Zbieram mech, żeby jutro pokazać uczniom zarodnie. Jest jasno i czysto. I mogłoby być słodko. Tak.
Fanaberka
te twoje syrenki chwytają statek we włosy?
hm
dzie wuszka
to i ogon i włosy i młynek wodny
Fanaberka
przecież syrenki zniewalają śpiewem nie ogonem!
dzie wuszkaa
cholera wie
zobacz
jak byś widziała pięknego młodzieńca który przechodzi
to byś sie srała ze śpiewaniem przez okno czy pierdolnęła go miotłą i zapytała czy zasłabł?
Fanaberka
to pierwsze, ja to pierwsze
dzie wuszka
to byś se kuwa śpiewała do usranej śmierci
dupa z Ciebie nie syręka
Fanaberka
śpiewam se kuwa
hahah
dam to na bloga
dzie wuszka
serio to ten statek się wplątał po prostu
to nie chęć syren
hahahah daj