Komentarze: 0
Pewna Kłoda z Otwocka jęknęła żarliwie:
Ach drąż mnie, ach rozrywaj na strzępki, mój Grzybie!
A Grzyb: Wiosna! A’more!
Kładź się, laska, zrzuć korę!
Mniam... wyglądasz dosyć... masywnie.
Pewna Kłoda z Otwocka jęknęła żarliwie:
Ach drąż mnie, ach rozrywaj na strzępki, mój Grzybie!
A Grzyb: Wiosna! A’more!
Kładź się, laska, zrzuć korę!
Mniam... wyglądasz dosyć... masywnie.
Las jest szary i twarz miłośnika przyrody żywą purpurą wybija się z otoczenia. Z wysiłkiem wspina się na skarpę, jakby chciał sprawdzić czemu tak się kłaniam i klękam pośród upadłych gałęzi, mocząc kolana.
Widok bladego i ukrytego w cieniu bzowego ucha zdaje się sprawiać mu zawód. Płaszcz ma rozpięty i mogę się przyjrzeć jak mu dynda u kolan imponującej długości obiektyw lustrzanki. Mógłby go unieść i użyć, ale ze swojej wysokości nie może zauważyć, że do bzowego ucha właśnie wchodzi szczypawka. A może lekceważy mrożące krew w żyłach opowieści o skorkach, które podstępnie zakradają się do uszu i twardymi szczypcami przekłuwają bębenki.
A w ogóle to grzyb.
takie, jakie zawsze chciałam mieć: z nogami na biurku, z Popielatką na skypie i dwiema butelkami wina: Popielatka pije wino afrykańskie, które kupiła mi w prezencie imieninowym, ja piję trzyletniego japcoka, przygotowanego na imprezę z Popielatką. I czytamy wiersze i o nich rozmawiamy.
A jutro się spotkamy na wsi u Taty. Upierzemy firanki i odkurzymy dywany. Pogadamy o facetach.
Pieką Cię uszy?
No!
człowiek se przypomina że ma jajniki
zarośnięty blondyn - to zawsze był mój typ
Cholera, znowu rąbnęli sławojkę...
Nie ma innej drogi. Przecieram ją jak wszyscy, którzy szli tędy przede mną: pies duży, pies mały, amator nordic walking, chłopiec, sarna, (chyba) Yeti.
Odeszłam za daleko, nie zdążę przed zmrokiem. Przede mną latarnia, księżyc, a może błędny ognik. Jedyne światło, które mogłoby być blisko – wyświetlacz telefonu - zostało w domu.
Więc idę: czasem śmiało jak wytrawna piechurka, która zna dobrze drogę i jej kres, a czasem jak owieczka kreśląca błędne koła, zanim ją zmieni w kamień szary, kamienny śnieg.
Moja droga ja cze kocha
Pieszo czy rowerem?
Ciepło. Palimy w piecu: połamany trzonek, pęknięta szufladka,
worek trocin i kory. Robal wyciągnął z przepastnej komórki para-dżinsowe
spodenki na szelkach, z miejscem na pieluchę, ocieplane watoliną, które w innym
życiu uszyłam dla Iwci. Perfekcyjny krój i wykonanie. Trochę znoszone. Chciałam
je wrzucić do paleniska, ale Robal był szybszy i chyba ocalały.
Za oknem pół księżyca i majestatyczny, rozświetlony samolot.
Gdyby Agatka jeszcze tu była, gdyby właśnie nie pędziła autostradą na zachód,
do domu, mogłaby go zobaczyć i powiedzieć: „O o”.
Piątek. Robal wstał o świcie i pojechał na targ tylko po to,
żeby ulec słabości do wielkiej kapuścianej głowy.
No i teraz mamy (w pełnych garnkach i brzuchach) gołąbki w świeżych,
gruntowych pomidorach i kapustę ze świeżymi grzybami, o takimi:
PS:
Zdjęcie nie całkiem świeże - aparat znowu popsuty.
Powietrze całkiem nieświeże (za sprawą garnków, żeby nie
było!;).
czyli osiołce w żłoby dano:
hip-hop (na wieczór?) i striptiz (na rano?)
Robal przez dwa popołudnia ciął, skręcał i piłował. I tak mój wakacyjny pokój na wsi dostanie jutro balkonowy stolik. Oblewaliśmy go miętą, dopóki słońce nie zaszło i zapach drzew nie zniknął nagle – jak za dotknięciem.
Dzisiaj obchodziłam w pracy imieniny. Upiekłam olbrzymi tort śmietanowo – jogurtowy z brzoskwiniami. Zajęło mi to cztery godziny. Dla pewności nasączyłam biszkopty buteleczką rumu i tort wydawał się bardzo smaczny.
Robal wrócił ze wsi. Pokój na górze, w domu Taty, w którym chcemy spędzić część urlopu dostał nową, sosnową podłogę. Podobno jest biała, czysta i lśniąca. Tata zajął się obróbką desek u stolarza i pomógł przy ubijaniu. Robal trzy razy jeździł tam po pracy: cyklinował, kładł podkład i dwie warstwy lakieru. Za tydzień załata dziury przy futrynach, wygładzi tynk i pomaluje sufit. Ja zajmę się ścianami. Jeden kolor ma być żabi, drugi jasny i słoneczny. Chciałabym, żeby było czysto i kolorowo.
W trakcie ferii udało mi się wytapetować Tacie pokój gościnny. Stare tapety, wybierane w innym życiu przez Mamę, były ładniejsze ale strasznie brudne. Te nowoczesne, wiskozowe są łatwe i wygodne. Zrobienie ścian w dużym pokoju zajęło mi pół dnia, a wieczorem pojechałam do siostry na aerobik.
Latem zajmę się sypialnią Taty. Coś tam się dzieje złego z sufitem, farba się łuszczy i chyba nie obejdzie się bez pomocy Robala.
Na strychu Taty mieszkają myszy – biegają po ścianie z dala od ludzi i łóżka na dole, gdzie wysypia się Kicia. Jest tam wygodne miejsce na pokój z kominkiem. Może kiedyś.
Póki co – układam test ze ssaków. To nudne, więc piszę i podczytuję na boku. Otóż u Bemba z Rodezji Północnej nieczystość seksualna przenosi się przez kontakt z ogniem. Można bezpiecznie dotknąć kogoś jeszcze gorącego od seksu. Wystarczy jednak pozwolić takiej osobie podejść do ogniska, a każde jedzenie ugotowane nad jego płomieniem zostanie natychmiast zanieczyszczone. Niebezpieczeństwo jest śmiertelne. Dziecko, które zje posiłek przygotowany na takim ogniu może umrzeć. Matka Bemba jest ciągle zajęta, gasząc podejrzane ogniska i rozpalając nowe, czyste.*
*Mary Douglas – Czystość i zmaza.
Ogłaszam konkurs otwarty na nazwę dla markowego winka z głogu, które w październiku wyglądało tak, a obecnie ma taką przejrzystość i taką moc, że nie mam odwagi nalać sobie pełnej lampki (zapewniam, że gorzkawy smak nie ma tu nic do rzeczy;).
Wszystkich (zapewne licznych – zapomniałam hasła do statystyk ;)) Gości tego bloga gorąco zachęcam do udziału. Przewodniczącą jednoosobowego jury będzie Fanaberka, która uprzedza, że nazwy inne niż „Dojrzały Głóg” nie mają szans na przejście do finału;)).
Nagrodą będzie butelka o pojemności… hm… do uzgodnienia, opatrzona ozdobną naklejką, wydrukowaną na papierze samoprzylepnym, z użyciem drukarki Samsung ML-1710P.
P.S. Cholera, popijanie flegaminy chyba nie było najlepszym pomysłem.
O Ciotce Cichej mówiono szeptem. A o chłopcu z UPA, który na koniec, po tym wszystkim co się stało, próbował poderżnąć jej gardło, ale tylko uszkodził krtań – nie mówił nikt. Sama mi o nim powiedziała, tak zwyczajnie, szeptem. To było wtedy, kiedy przyniosłam dziesięć jajek wykradzionych z kurnika, a ona pokazała jak się robi lody.
Niewiele pamiętam z tamtej opowieści – była w niej zima, noc, śmierć i strach. O wiele lepiej pamiętam letni dzień, upał, górę lodu pod słomą w stodole, rytmiczne potrząsanie bańką i najcudowniejszy ze wszystkich smak lodowej kulki.
Ciotka Cicha zmarła pierwsza, ale Ślepy Wujo nie ociągał się za długo. Kuzyn, który odziedziczył dom już pierwszej nocy zaprószył ogień i spłonął w ich małżeńskim łóżku.
Patrzę na ruiny i pamiętam gdzie jest była sień, kuchnia, drzwi. Chciałabym tam wejść, jak kiedyś, bez pukania. Ale tyle śniegu napadało i taki mróz.
stara śpi ewka
;)