Archiwum 11 września 2007


wrz 11 2007 blog
Komentarze: 2

 

W zatoczce u moich stóp pływał potargany bóbr. Zauważył mnie, zastygł, poruszył nosem, zadarł głowę. Drugi, ukryty jeszcze bliżej, pod nawisem, drapał się, a może obgryzał świeżo powalony pień. Słyszałam skrobanie, czułam mocny, zwierzęcy zapach.

Tłusty jeż przetuptał w poprzek ścieżki. Przebierał pospiesznie krótkimi nóżkami i zataczał się na boki, jakby od nadmiaru jesiennych świerszczy. Trzy krzyżówki wzbiły się w powietrze i krążyły nad zatopioną wyspą, na której tego lata napotkałam ślady Ptaśka.

 

Niebo zgasło nagle, jakby ktoś na zachodzie zdmuchnął czerwoną latarnię. Syczała obwodnica. Na skrzydłach samolotu, linach mostu i iglicy pulsowały małe, nerwowe światełka. Pomyślałam, że życie jest tam inne, gęste. Wieczorem uchodzi z rozświetlonych ulic w drogi i wiejskie szosy, jak smugi żółtego gazu z dziurawego, zmęczonego ciśnieniem balonu.

 

Wracałam przez jałowe, porzucone pastwisko, na którym nocą głogi wyglądają jak kopy siana, a trzmieliny i chmiel - jak chłopi, wsparci na grabiach i leniwie gawędzący o pogodzie.

Robal czekał na mnie przy furtce.