Archiwum 23 lipca 2006


lip 23 2006 raj
Komentarze: 10

Rzeka jest kręta, a las porastający brzegi  zasłania horyzont. Ale my mamy wprawę, wiemy gdzie usiąść, żeby obejrzeć wschód słońca.

 

O świcie wielkie małże ustawiają się wzdłuż nurtu i rozgarniają piasek fontannami filtrowanej wody. Wypełniają żołądki odżywczym mułem, a potem znikają w toni. Wieje chłodem od zacienionej plaży i pewnie bym nie zwalczyła gęsiej skórki, gdyby nie wielkie, zawsze ciepłe ręce R.

 

Minęło tyle lat. Już prawie nie pamiętam innych ramion. Czasem myślę o nich z niedowierzaniem i wewnętrznym skurczem, jakby grudka gęstej, powolnej krwi zamykała mi na chwilę przepływ przez serce.

 

Siedzimy sobie z kawą pod orzechem. Wiewiórki straciły czujność i skaczą po gumowym wężu, w odległości metra od naszych stóp.

-Żaba pisarka i naukowiec – śmieje się R.

-Przeczytać ci, co napisałam? – pytam.

-Nie, pisz sobie co tam chcesz.

Mruży oczy i patrzy, jak bazgrzę tę notkę długopisem w zeszycie, bo Ula jeszcze śpi w pokoju z komputerem.

 

Podglądałyśmy wczoraj nietoperze: w środku nocy, lasu i wyspy na rzece. Ula, zdziwiona brakiem lęku przed ciemnością, powiedziała, że nigdy by nie przypuszczała, że w tak niewielkiej odległości od Warszawy może istnieć taki mały, odludny raj. 

 

 

fanaberka : :