Archiwum 01 grudnia 2004


gru 01 2004 andrzejki
Komentarze: 8

Myślę o Lizie, mogłabym zadzwonić, ale ona pewnie dziś wróży, zarejestrowała działalność, ma cennik... chyba wierzy we wszystkie te czakramy, energie i możliwość jasnowidzenia...

W ciągu dziesięciu lat naszej rozłąki, która – mimo przywróconego kontaktu – nadal trwa, jakby przestała słuchać, a zaczęła mówić, dużo, głośno, płynnie, powtarzając frazy, jakby chciała mnie przekonać, ale przede wszystkim upewnić siebie....

Zawsze widziałam jej ogromny brak, mający źródło w dzieciństwie: ukochany ojciec pijak i matka znienawidzona za wszystkie nieznośne objawy współuzależnienia. To przeszkadzało jej się cieszyć młodością, urodą, świetnym seksem, domami, samochodami, znaczącymi znajomymi, rasowymi psami i kotami i wszystkimi tymi bajerami, które przyszły ot tak, w prezencie.

Liza ciągle na coś czekała: niby na kolejnego księcia z bajki, na uwolnienie od obowiązków macierzyństwa, na jeszcze lepszy seks... a może raczej na dobre słowo rzucone znad talerza, i że on ją kiedyś doceni i przestanie traktować jak przedmiot, bo to dla niego zamknęła się w domu, wychowała mu dzieci, tolerowała niewierność, siedziała z nim gdy chorował, znosiła podejrzliwość, zniewagi, gdy nie mógł pogodzić się z cierpieniem i ze śmiercią.

Uciekła w iluzję... idealizuje zmarłego ojca i nie chodzi na grób Marka, pewnie brak jej sił, by stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością. Wchodzi w jakieś stany, doświadcza przerażających wizji oczyszczania, widzi chroniące ją zielone spirale energetyczne, jakieś kolejne wyżcze czakramy, żyje w celibacie, czuje się osamotniona, żartuje, że jest czarownicą, wróży...

Czasem tęsnię za nimi: za Lizą i Markiem sprzed kilkunastu lat. Wiem, że już ich nie ma, ale to tak słodko zamknąć oczy i pobiec za mirażem...

 

fanaberka : :