sty 24 2004

zaczęło się od Paskudy


Komentarze: 5

Paskuda pożera 10 kg mięsa tygodniowo, w związku z czym Pan Paskudy w każdą sobotę wstaje rano z łóżka i jedzie (pociągiem) na oddalony o 10 km bazar po psie mięso, natomiast Pani Paskudy nakrywa się szczelnie kołdrą, zamyka oczy, zwija w kłębek, otacza ramionami i oddaje z upodobaniem jakiemuś rodzajowi życia, które istnieje tylko w głowie, tylko rano, gdy żaden przymus, ani zewnętrzny, ani wewnętrzny nie stawia brutalnie na nogi (bo dzieci już wyrosły z płakania a wszystko inne może zaczekać). To jakiś taki rodzaj psychicznego samodopieszczania się, chociaż… czy ja wiem?... czasem kończy się to wszystko całkiem niezłym samopogryzieniem. Dziś byłam łagodna i wyrozumiała dla siedzącej we mnie szarej farbki (dzięki Ci K. za tę ksywę, możliwe, że tak właśnie nazwę nowego bloga po wygaśnięciu Fanaberkowa).

 

A teraz siedzę tu sobie i tak sobie myślę o mojej manii otwartych drzwi. Od lat pracuję przy szeroko otwartych na korytarz drzwiach, jeśli są zamknięte, to znaczy, że mnie nie ma, wszyscy są przyzwyczajeni, nikt ich nie zamyka. W minionym tygodniu ktoś naruszył tę zasadę, pewnie nie zdawał sobie sprawy, pracuje w innej części budynku. Kolega, z którym od lat swobodnie omawiam sobie w locie tematy marynistyczne (czasem rozmowa dotyczy wiary czy kryzysu wieku średniego, to zdaje się najpoważniejsze tematy) przyszedł w ważnej służbowej sprawie i zamknął za sobą drzwi. Nie da się opisać, jak zareagowałam: panika połączona z jakimś unieruchamiającym zawstydzeniem, boję się pomyśleć, jaką musiałam mieć minę. Dobrze, że mi powypadały jakieś przedmioty, zaczęłam je zbierać i trochę ochłonęłam, w końcu się nawet w miarę dogadaliśmy.

 

Napiszę to tutaj: Pogardzam sobą za ten brak opanowania, to jest beznadziejne!

 

 I wiem na pewno, że nie tylko o drzwi tu chodziło: gdyby przyszła koleżanka, zwyczajnie bym podeszła i je otworzyła. I nie chodzi o to, że zrobił to facet, dyrektor często wchodzi, ale nie dotyka klamki.

 

I jeszcze jedno: nie boję się windy, ani innych ciasnych pomieszczeń.

 

Przez lata dojrzewałam (być może), starzałam się (o, to na pewno), ale jedno się nie zmieniło: nie jestem w stanie spokojnie znieść „sam na sam” z facetem za zamkniętymi drzwiami. I jeszcze coś: to nie dotyczy tylko obcych facetów. Wszystkie drzwi w naszym domu są zawsze otwarte, z drzwiami do sypialni włącznie. Na szczęście to duży dom.

 

Nie wiem, czemu się tym zajmuję, korciło mnie, żeby napisać o tym na blogu. Nie będę zadawać sobie pytań zaczynających się od „dlaczego”, miałam się dzisiaj samodopieszczać.

 

 

fanaberka : :
25 stycznia 2004, 09:42
drzwi, drzwiczki, pajączki, słoniczki - każdy coś tam swojego ma. każdy. a gdybyśmy zaczęli wszyscy sobą pogardzać...każdy ma swoją siekierę nad głową. I jest "cool" - jak to mawia mój "wyluzowany" brat ;-)
25 stycznia 2004, 00:07
A ja lubie zamknięte drzwi. Czuje się wtedy bezpiecznie:D
24 stycznia 2004, 23:18
I znów mamy jakiegoś buraka czy innego pomidora. Zresztą możliwe, że to ten sam. Ale nowość - możliwość kasowania komentarzy! :-)
@
24 stycznia 2004, 22:48
stara ohydna baba
Nebraska
24 stycznia 2004, 22:46
Ja bym się tak nie przejmowała... tzn. tym, że nie pasują Ci te zamknięte drzwi. Trudno, zawsze można powiedziec że się ma klaustrofobię biurową (a bo ja nie wiem gdzie dokładnie pracujesz). Ja z kolei nie moge siedzieć tyłem do otwartych drzwi. Mam takie stany lękowe, że aż mnie roznosi, nie usiedzę dwie sekundy! Tyle że ja wiem dokładnie, czemu to zawdzięczam. Bu.

Dodaj komentarz