lip 31 2009

Z cyklu: Lato na wsi. Cień.


Komentarze: 1

Oczyściłam z twardej, łuszczącej się farby i umalowałam ostatnie przęsło ogrodzenia. Jakby w nagrodę za wygraną rundę w walce z rdzą, jakby specjalnie dla mnie spadła pierwsza żółta gruszka. Wyrosła i wyglądała na soczystą i dojrzałą, ale szybko okazało się, że tylko udawała. Gruba skórka, gorzki miąższ i drążący gniazdo robak - to wszystko, co w dzisiejszej promocji mogła mi zaoferować stara grusza. Więc wzięłam tylko to co zwykle.

I tak siedzę w znajomym i sprawdzonym cieniu, pod baldachimem ciężkich gałęzi, z nadmiarem bezużytecznej śliny w ustach. Myślę o tym co zrobię, gdy przyjdzie nareszcie spodziewany urodzaj. Dżem gruszkowy z borówkami, gruszki w occie, kompot z gruszek, gruszkowy susz. Będzie słodko. Tak.

grusza

 

fanaberka : :
04 sierpnia 2009, 23:25
Kompot! Szkoda miejsca w spiżarce, przecież to sama woda. Ty lepiej je sfermentuj, masz do tego talent :) (nie żebyś ferment siała ;)).

Dodaj komentarz