happy end
Komentarze: 3
Opuchnięty, fioletowy, złożony jak scyzoryk mężczyzna tkwił siedzeniem w wysokim, wtopionym w chodnik koszu na śmieci. Daj mi rękę – rozkazał, ale ja pomyślałam, że pewnie przed chwilą siusiał pod murem, gmerał w rozporku grubymi, bordowymi palcami, i cofnęłam się o krok.
Wyglądał komicznie, nie cierpiał i nic mu nie groziło. Wyjęłam aparat, a wtedy przestał się szamotać, wpatrywał się w obiektyw i niemrawo poruszał rozcapierzoną dłonią. Mogłam mu zrobić medialne zdjęcie, puścić w obieg, lub schować w archiwum osobliwości. Tymczasem odwróciłam się i odjechałam rowerem w pośpiechu, wzdychając po cichu z ulgą, że muszę skosić przed deszczem wyrośniętą trawę.
Pewnie pomógł mu któryś z rozbawionych gapiów i śmieszne zdarzenie z pijaczkiem w koszu znalazło szczęśliwe zakończenie. Lepiej nie pamiętać, że on sam nie zniknął, że gdzieś tam jest, fioletowy i opuchnięty, ze swoim ciężkim spojrzeniem i rozcapierzoną dłonią.
Dodaj komentarz