gru 14 2010

Kartoflanka


Komentarze: 2

Biała noc. Czuję jej śmiertelny oddech, kiedy brnę przez śnieg, niosąc na kompost obierki z ziemniaka. Mogłabym rzucić je w ogień, zamknąć piec i odejść, nie oglądając się za siebie. Zmyć popiół z rąk, oprzeć stopy na ciepłym grzejniku.

Jednak wśród skórek widzę młode kiełki – różowe, bezrozumne życie, którego nie chcę skazywać na piekło, żar i dym. Więc niosę je na pryzmę i grzebię w świeżym śniegu. Pod nimi już leżą liście, dwa pisklęta, a jeszcze głębiej wszystkie moje książki, zakopane jesienią w ogrodowej ziemi, w ochronie przed tułaczką i wieczną poniewierką.

Podobno umieranie z zimna jest słodkie, jak pierwszy sen. Lodowaty wiatr porzuca zaspę i białym całunem owija moje stopy. Przez chwilę się ocieram o jego piękno i grozę.

Potem sunę pospiesznie w stronę uchylonych drzwi sieni, ciepłego światła, smużek zapachu zupy, zanim całkiem skostnieję i zamarznę na śmierć.

fanaberka : :
19 grudnia 2010, 19:45
Witam... i pozdrawiam. To ja, stare posiwiałe już znacznie kruczysko; Czy Czarodziejko pamiętasz ? :) Pewnie nie :) Okazuje się, że to już ponad 4 lata minęło od ostatniej tu, na blogu bytności. Teraz, kiedy odzyskałem hasło, może wrócę... Pozdrawiam

Łucja
18 grudnia 2010, 20:10
Ładny wpis. :) Tak lekko się go czyta chociaż całkiem lekki nie jest bo przecież piszesz o tym strasznym mrozie a wzmianka o zakopanych pisklętach sprawiła, że poczułam ukłucie smutku. Pisklęta..jak dzieci. niewinne. za wcześnie.

Dodaj komentarz