Archiwum październik 2005


paź 27 2005 laska
Komentarze: 15

Praca.

Przede mną kilka godzin dłubaniny w kompie. Nawet to lubię, tylko żal trochę słońca i jesieni.

Rzadko kojarzę nazwisko polityka z twarzą, Marek Jurek jest wyjątkiem. Na moją  szczególną uwagę i dozgonną pamięć zasłużył sobie jakiś czas temu, oświadczając publicznie, że "samotna matka to patologia społeczna". Pasuje do laski, ch...

fanaberka : :
paź 24 2005 plasterki i wałeczki
Komentarze: 11

Uparcie truję muchy niebieskim plasterkiem, a one w dzień i w nocy podejmują tę grę, by o świcie ożyć i wyjść z zakamarków. Robal wstaje wcześniej, by prysnąć je płynem, nim wzbudzą mi na twarzy bąbel uczulenia.

 

„Kawa” – szepce potem, a ja uwalniam nasz zapach z fałdów kołdry i siadam w ciemności, z plecami na poduszce. „Otwórz oczy, żabo”. Szorstkimi dłońmi masuje mi stopę. Odsłaniam kolano, bo chcę, by je objął, ale skóra śpi jeszcze, nie łącząc się z mózgiem, niedostępnym, bo w ukryciu wciąż zajętym śnieniem. Wtedy otwieram oczy, w samą porę, by widzieć, jak uważnie omija wałeczek - bliznę, już cielistą, lecz wciąż obcą i nie moją część mnie.

 

Pijemy kawę, gorącą i słodką.

 

fanaberka : :
paź 22 2005 Sowa z lasu ;-)
Komentarze: 5

Sowa wróciła na skarpę, dziurawą od nor gryzoni. Teraz siedzi w bezruchu na wierzchołku drzewa, pod którym codziennie znajduję wypluwki. Księżyc świeci dość jasno, by ujawnić kształt ciała i (niestety) dość mgliście, by ukryć oczy, dziób i szpony. Nie czekałam, aż poleci, nisko i bezszelestnie, za dobrze wiem, co robi, gdy siada na ziemię. Nad ranem wypluwa nie strawione resztki: suche wałeczki z szarej sierści i kosteczek tak małych, że trudno uwierzyć, że pochodzą od do myszy. Szybko tracą wilgoć i rozwiewa je wiatr.

 

Schnie świeży beton na podłodze w piwnicy, a moi mężczyźni pochrapują zmęczeni. Samotnie obejrzę film, o który poprosiłam Matełę. Spróbuję, może nie zasnę. Pa pa:-)

 

 

 

fanaberka : :
paź 20 2005 las jest kobietą :-)
Komentarze: 13

Słyszałam o bukach, ale ich nigdy nie widziałam jesienią. Tutaj ton nadają klony, a w podszyciu dęby czerwone, obce i młode, ale barwniejsze od gatunków rodzimych.

 

Robal zszedł ze strychu z trocinami w brodzie, kruszy na dywan i pachnie deskami. Rżnął i piłował, gdy ja tropiłam węża, badałam wypluwki i śledziłam puszczyka. Wcale mi go nie żal, wiem, że to lubi. Widzę, jak się uśmiecha, gdy pracuje z drewnem.

 

Już dawno odkryłam, że las jest kobietą.

 

:-)))))

fanaberka : :
paź 17 2005 struny
Komentarze: 15

Niebo wyglądało jak taca z pyzami, ale szybko zniknęły (pyzy są smaczne).

„Śniegowe chmury.” – powiedział R.

Poszliśmy na wydmy pogapić się w Księżyc. Ktoś grał – pewnie świerszcze cykały w zaroślach.

 

 

fanaberka : :
paź 16 2005 FD
Komentarze: 3

Dzień Papieski. Obejrzeliśmy koncert miło przytuleni. Zajrzałam sobie do kwietniowych notek, była wiosna i święto, kiedy je pisałam. Trwa awaria mojej stronki z obrazkami, fajnie, że żółte kwiatki się wyświetlają.

 

„Pamiętasz, jak zabrałaś mnie na mszę do parku?” roześmiał się R. Teraz raczy mnie odgłosami pluskania z łazienki :-))

 

Pamiętam. Trzymałam się na uboczu, jak napiętnowana, myśląc o wszystkich tych, których przeżyłam. Nagle odpłynęło uczucie wykluczenia i już mogłam wyjść z R. z naszej nory pod niebo. Wzięliśmy udział w marszu, potem w mszy przy świecach.

 

W motywach nie było presji, czy dewocji. Nie mam pewności ile było Wiary.

 

Zabraliśmy świeczkę z szafki i poszliśmy śmiało: bez świątecznych ciuchów, ślubów czystości, wielkich żali za grzechy i obietnic poprawy. Spędziliśmy mszę inaczej, oparci o drzewo, R. mnie przytulał, a ja śpiewałam. Ołtarz był ogromny, ale nie był pusty. Na wielkim telebimie, przy pięknej muzyce, Święty Człowiek pięknie mówił, pięknie chodził i był cały piękny. Wszyscy wkoło też tak czuli i było wielkie święto. Największe, jakie pamiętam, jedyne, może pierwsze.

 

„Frajda duchowości” – ktoś powiedział w radiu. Tak, frajda.

 

fanaberka : :
paź 15 2005 wielbłądy i woły
Komentarze: 1

Wróciłam z Warszawy, gdzie przy kawie, szarlotce i serniku słuchałam wesołych historii o kontrowersyjnych zwyczajach wielbłądów i wołów, pracujących przy uprawie pól w Kazachstanie. Tam była sielanka, w porównaniu z Syberią.

 

Babka mojej rozmówczyni miała przed wojną dwór w Płużynach :-)))). Nie wiadomo, czy ocalał, nikt tego nie sprawdzał po powrocie z zsyłki. Dom był nowy, dość niski, drewniany i kryty strzechą. Dwie kolumny u frontowych drzwi prowadziły wprost do obszernej sieni, siedliska życia rodzinnego i towarzyskiego. Trzy pozostałe, skromne pomieszczenia pełniły rolę sypialni i pokojów gościnnych. Brak jakichkolwiek pamiątek, czy fotografii, jest jeszcze pamięć dwóch sióstr. Jedna przeniosła się z Węgrowa do Warszawy, druga mieszka w Budapeszcie. Spotkały się przez przypadek w latach siedemdziesiątych. Jedna pojechała służbowo na Węgry, a mąż drugiej był dziennikarzem obsługującym tę imprezę. Rozpoznał siostrę żony po nazwisku w paszporcie.

 

A w moim „dworze” ciepło i miło. Remont jednej ze ścian zakończony sukcesem (chałupa wciąż stoi :)

Nawet nie wiem dokładnie, co tam słychać w lesie, z daleka widzę, jak poczerwieniał. Może jutro :-)

 

fanaberka : :
paź 14 2005 obrazki
Komentarze: 11

Smutno wygląda mój blog bez obrazków, podobno jutro powrócą na miejsce.

 

Przeczytałam porządnie książkę Klemensa (polecam), a potem się włóczyłam po wydmach do zmroku. Zazwyczaj nie czuję respektu przed ciemnością. Ukryta przed wzrokiem kogokolwiek z ludzi pozwalam ciału wykonywać wyuczone w dzieciństwie, taneczne ruchy, normalne u dziewczynki bawiącej się w rusałkę, absolutnie niedozwolone u poważnej żony, matki i nauczycielki :-)

 

Dziś wróciłam w pośpiechu, gnana lękiem niemal tak silnym, jak ten, którego doświadczam czasem w łóżku, gdy budzą mnie koszmary. Takim, który wiele lat temu trzymał mnie na łóżku całe popołudnie, nie pozwalając zsunąć nóg na podłogę, aż się zsiusiałam w pościel Babci, która się nawet nie rozgniewała. Minęło ponad czterdzieści lat, a ja wciąż noszę w sobie swój dziecięcy horror. Nigdy nikomu o tym nie powiedziałam i mam powody by przypuszczać, że nikt oprócz mnie nie wie, co się stało z okiem.

 

Ostrzegam przed czytaniem dalszej części notki.

 

Wszyscy dorośli zajęci byli młocką. Miałam sześć lat i uważałam się za dość dużą, by móc poganiać konie w kieracie, ale zlecono mi opiekę nad pięcioletnim, niegrzecznym wujkiem(!:) Ryśkiem, który wciąż podbiegał i wicią smagał zwierzęta po pęcinach. Bawiliśmy się w kupce żwiru przy kurniku. Rysiek zabrał biały kubek z kwiatkiem, przeznaczony do czerpania kompotu dla młockarzy, nasiusiał w żwirek i zadowolony z postępku zbudował bardzo zgrabną babkę z piasku. Zazdrość mnie skręciła, zadarłam nosa i oświadczyłam, że do babki koniecznie trzeba dodać jajko. W kurniku na gnieździe siedziała czarna kura. Nie protestowała, gdy wsunęłam pod nią rękę. Zagniotłam ciasto, lecz było go za mało, by wypełnić kubek. Wróciłam do kurnika, ale kura zrobiła się zła. Śpiewałam jej kołysankę z nadzieją, że zaśnie, gdy nagle usłyszałam trzask i straszne krzyki. Wokół kieratu kłębili się ludzie. Do kurnika wpadła Babcia, z twarzą czarną od kurzu, objęła mnie i przez chwilę leżała przy mnie na słomie, potem rozkazała zostać obok kury. Straszne krzyki cichły i przeniosły się w stronę domu. Wtedy do kurnika wpadła inna kura. Niosła w dziobie coś, co wyglądało jak oko świni lub cielaka, zabijanych czasem przez chłopów na święta. Na mój widok zawróciła w stronę podwórza, a za nią, na skrzydłach, pobiegły inne kury.

 

Babcia położyła mnie do swojego łóżka i musiała pójść, żeby zająć się Ryśkiem, bo jego Mamie kierat złamał rękę. Widziałam go jeszcze na pogrzebie. Ubrany był w jasny garniturek, a miejsce brakującej połowy czoła i oka zajmował duży kłąb białej waty.

 

Mama Ryśka zmarła rok temu. Pochowaliśmy ją z bandażem na skarlałej ręce, w której kość nigdy się nie zrosła. Ojciec zmarł wcześniej, a brat się stoczył. Chyba nie ma już nikogo, przed kim bym musiała nadal ukrywać tajemnice oka i jajecznej babki z piasku.

 

fanaberka : :
paź 12 2005 książka tygodnia :-)
Komentarze: 18

Odebrałam ją dzisiaj z wieczorną pocztą. Pierwsza Prawdziwa Książka naszego blogowego Klemensa :-).

Artur Pałyga. Kołchoz imienia Adama Mickiewicza. Reportaże z Białorusi.

 

  

 

Niewielki format i skromne wydanie tworzą wraz z tytułem i zdjęciem na okładce spójną, wiarygodną całość. Jeszcze nie wiem dokładnie, co książka zawiera, niczego porządnie nie zdążyłam przeczytać, przerzuciłam wzrokiem 75 stron.

 

Już widzę, że to nie są przeciętne reportaże, raczej ciekawe przemieszanie poezji i prozy. Czasem trzymają w napięciu niczym powieść akcji (Walka), czasem śmieszą do łez, (królik Łuka :-)))), tworzą klimat (Koloseum), wzruszają (bezinteresowny taksówkarz), przerażają (praktyki milicji), rodzą gniew (sprzątanie Czarnobyla).

Niepokoi i pociąga zapuszczony kraj błota, lasów, ogromnych pól, krów, świerszczy, piołunu, nieprzejezdnych dróg, wątłych chatek i obskurnych bloków.

To kraj babin w kolorowych chustkach i młodych ufnych dziewczyn („Są tacy, którzy mówią, że długim, jasnym włosom kobiet Białoruś zawdzięcza swoją nazwę. Anna ma takie właśnie włosy”;-)) mężczyzn pijących i kręcących interesy, sprzedawczyków i tajniaków, dzielnych wojowników o wolność i godność.

Przyszłość kraju, przemocą trzymanego w ryzach, wydaje się niepewna: rynek walutowy jest sztuczny i czarny, przedsiębiorczość tłumiona. W dzieci się nie inwestuje, nikt nie zabrania chłopcom pić i kląć na przystanku, ani nie powstrzymuje sierot przed spaleniem mnicha.

Nieco barbarzyński kraj ludzi, których ograbiono z historii i kultury. Język narodowy został ośmieszony, strzelano tu z armat do kościelnych wieży, a przeciw starym zamkom wysyłano spychacze. Historia współczesna jest sfałszowana, a słowa typu „galeria” puste. Ludzie jak to ludzie, tęsknią za transcendencją: jedni modlą się po chałupach, inni przyjeżdżają spać w ruiny, by śnić mnichów śpiewających stare modły.

O dziwo w kraju, gdzie króluje KGB, przepisy są chwiejne i niewykonalne, w sądach króluje bezprawie, a w lokalnych władzach samowola, ludzie żyją normalne, choć jakby ciszej.

 

Białoruś - kraj ciszy i wolno płynącego czasu.

 

Autor sprawia wrażenie, jakby czegoś tu szukał. Śladów Mickiewicza w narodzie, gdzie Polak równa się faszysta? Czegoś bardziej osobistego? Może się dowiem, gdy przeczytam całą książkę, a może nie :-).

 

Ciekawi i wciąga. Szczerze polecam.

 

Piszcie książki, kochani Blogusie, samorodny recenzent jest wśród nas. Kiedy następna?

:-)))))))).

 

fanaberka : :
paź 12 2005 w komentarzu do notki ERRADA "Liryka" (coś...
Komentarze: 5

Nienaturalny stan jednorożca

Przedstaw mnie najpierw jako człowieka.
Nie wspominaj o powierzchownych laurach,
którymi umarli zasypują żywych.
Jestem człowiekiem. Gdy mnie zranisz, krwawię.
Przed ozdobnymi wydaniami w ograniczonym nakładzie,
przed grubym sercem karczocha, marynowanym
w aromatycznym sosie i podawanym z importowanym winem,
przed błazeństwem i Barankiem Bożym,
przed gwiazdami w Twoich oczach,
które mogą oznaczać znamię lub Wrażenie,
jestem człowiekiem. Biłam się
w błocie, z wybitymi zębami w wyszczerzonej czaszce
jak księżyc za kratkami. Wszystko po to,
żeby uchodzić za siebie. Żadnych tytułów.
Mam swoje zasady. Nie będę dyskutować
o naturalnym stanie jednorożca
w literaturze czy samopoznaniu.
Nie mogę przedstawić żadnego rodowodu,
nie mam insygniów, żadnych sekretnych
haseł, żadnej burbońskiej lilii.
Moich inicjałów nie ma na piętnującym żelazie.
Stoję tutaj w niewyczyszczonych
butach i wyblakłych dżinsach, pocąc się
ludzkim potem. Wewnątrz mojej skóry,
kochając jestem przestrzenią,
w które wierzy moje ciało.

Yusef Komunyakka
Za „Literaturą na świecie” nr 4-5-6/2002, tłumaczenie wiersza Katarzyna Jakubiak

Idę dalej heblować deski do chałupy.

 

fanaberka : :
paź 11 2005 proza życia
Komentarze: 9

Dziś R. był stolarzem, a ja jego dzielnym pomocnikiem.

 

Zza oderwanych desek wygarnęłam kilka worków butwiejących, sosnowych kolek. Dobrze się sprawdzają w roli izolatora, ale z czasem zapadają się i kruszą, wypełniając dom specyficznym zapachem, typowym raczej dla pajęczych strychów, pustych stodół i zasuszonych, jesiennych lasów. Potrzeba mi kilku dni poza domem, żeby po powrocie poczuć jego obecność, ale nie sądzę, by ten zapach kiedykolwiek nas opuszczał. Przypuszczam, że jesteśmy nim przesiąknięci. Siedzę tu, czytam, piszę i pachnę jak stodoła.

 :-)

Kilka minut temu podpisałam umowę: sześć okien od strony północnej wymienimy na nowe. Zachwieje nam się budżet, ale to konieczne, żeby zacząć coś robić ze ścianami. 

 

fanaberka : :
paź 10 2005 fanaberyje poranne
Komentarze: 4

 

 

fanaberka : :
paź 08 2005 cisza wyborcza ;-)
Komentarze: 7

No i ciekawa jestem, jak trzej moi mężczyźni przeżyją dzień bez podniecających programów wyborczych w ukochanej TV :-)))))).

I mnie próbowali zwerbować do wspólnoty, ale się zbuntowałam już wiele dni temu, po tym jak natchniony spot wyborczy jednego z kandydatów na prezydenta, prezentowany w radiowej Trójce, wzięłam za skecz Detektywa-Inwektywa czy innego Bryndala. To brzmiało jak przemowa czarodzieja z księżyca, który domyśla się życzeń ludu, więc je artykułuje, co z kolei wydaje się być obietnicą spełnienia. Żadnych analiz, żadnych strat energii na badania, czy różdżka czarnoksięska ma jakąkolwiek moc.

Śmiałam się głośno przy porannej kawie, najpierw z zawartości merytorycznej przedstawienia, a potem z rzekomej naiwności R., który mnie przekonywał, że to wszystko na serio. Niestety R. miał rację.

 

A wczoraj pogadałyśmy sobie z Iwcią na temat uczciwości i - jak zwykle - w zetknięciu z jej chłodną logiką, co nieco zweryfikowałam kiełkujące tu i tam niezdrowe zapędy.

Mam skłonność do traktowania uczciwości jak moralnej zasługi, z prawem do pochwały i nagrody, na przykład w postaci wyborczego poparcia. A przecież to prawny obowiązek polityka, którego motywy są nieistotne i pozostają nieznane. Czasem to tylko (lub aż) element mozolnie tkanego wizerunku.

Słońce :-) Wrócę tu pewnie dopiero jako brunetka wieczorową porą :-) Czego i Państwu życzę :-)

 

fanaberka : :
paź 06 2005 ogryzek
Komentarze: 11

Na rozległych, pustych pastwiskach odnalazłam znajomą ulęgałkę, porzuconą i niczyją, obsypaną gnijącymi gruszkami. Pamiętam Wredną Babę, jak przed wielu laty, w towarzystwie krowy i dwóch psów, niezbyt skutecznie pilnowała niewielkich, słodko-kwaśnych owoców. Dostało nam się z koleżanką H., moją łydkę do dziś zdobi spora, zbrązowiała blizna :-)

Jadłam ulęgałki, a ogryzki rozrzucałam po krzakach nad rzeką. Siedziałam na pustej plaży tak długo, że małe, ciekawskie rybki podpłynęły do brzegu i z wielkim zapałem skubały mi palce.

Zarośla się trzymają, trawy nawet pozieleniały, ale mimo południa i czystego nieba na dzisiejszych zdjęciach widać jesień. Cienie są długie, a chłodnym piaskom daleko do złota.

Trudno uwierzyć, że już październik.

 

 

fanaberka : :
paź 04 2005 umyte włosy francuski pedicure
Komentarze: 14

Nikt już nie uprawia żyznych mad nad Wisłą, wokół nic, tylko zielsko, cykuta i bieluń. Nieco dalej na wschód za torami widać wydmy, a na ich zboczu dwa białe, czujne koty między równymi rzędami poplonu z seradeli. Ktoś tu jeszcze próbuje siać, zbierać, nawozić, robić to, co należy, jakby nie istniały: piach, susza, koniunktura, czy garb.

 

fanaberka : :
paź 03 2005 dzień zaćmienia
Komentarze: 3

Żyjemy pod gwiazdą tak niebezpieczną, że jeden południowy promień, padający prostopadle na siatkówkę, powoduje spalenie komórek światłoczułych i nieodwracalną utratę wzroku. I choć z lubością spoglądamy w niebo, jakiś wrodzony mechanizm samozachowawczy sprawia, że nasze oczy nieświadomie, bez pokus i żalu omijają świecącą tarczę.

 

Dziś dostaliśmy niespodziewany prezent: tuż przed dużą przerwą obłok rzadkiej, szarej mgły zakrył niebo. Lekko mrużąc oczy można było obserwować zaćmienie bez dymnych okularów i zakopconych szkieł.

 

A wieczorem jakiś straceniec na tle naszego słońca spełniał swoje marzenia. Pomachaliśmy mu życzliwie, ale chyba nas nie zauważył – pary przyziemnych, zacienionych ludzi, przycupniętych obok dużego, czarnego psa.

 

 

 

fanaberka : :
paź 02 2005 oto Pan jedzie na obłoku lekkim
Komentarze: 10

Ryszard Kapuściński, „Heban”

 

"Odłożył Biblię i wskazując ręką w stronę zgromadzonych, krzyknął: - I ja się was nie boję! Ja tu nie przyszedłem, żeby się was bać, tylko żeby wam mówić prawdę i was oczyścić!

Właściwie od pierwszej chwili swojego kazania, od pierwszych słów i zdań był w podniosłym nastroju, pełen oskarżeń, gniewu, ironii i furii. Bo zaraz ciągnął dalej: - Chrześcijanin musi być przede wszystkim czysty. Wewnętrznie czysty. A czy wy jesteście czyści? Czy ty jesteś czysty? (pokazał gdzieś w głąb sali, ale ponieważ nie wytknął nikogo konkretnie, cała grupa ludzi stojących w tamtym miejscu, jakby schwytana na gorącym uczynku, przykuliła się pokornie). - A może ty uważasz, że jesteś czysty? (przesunął palec wskazujący w inne miejsce sali i z kolei ludzie tam stojący skulili się i zawstydzeni pochowali twarze). Nie, nie jesteś czysty! Daleko ci do tego, żeby być czystym! Nikt z was nie jest czysty - powiedział to kategorycznie i niemal triumfująco. W tym momencie huknęła orkiestra, odezwały się trąbki, puzony, kornety i rogi. Towarzyszył im głuchy łoskot bębnów i chaotyczne pojękiwania chóru.

- I pewnie nawet myślicie, że jesteście chrześcijanami? - mówił po chwili, tym razem z drwiną w głosie. - Mogę przysiąc, że tak myślicie. Że jesteście tego pewni. Każdy z was chodzi, dumnie wypina pierś i ogłasza: jestem chrześcijaninem! Patrzcie na mnie, patrzcie i podziwiajcie - oto idzie chrześcijanin! Prawdziwy, tak prawdziwy, że nie ma prawdziwszego na świecie! Oto jak myślicie. Ja was dobrze znam. Chrześcijanin! Cha, cha, cha, cha - wybuchnął donośnym, nerwowym i zjadliwym śmiechem, tak sugestywnym, że mnie też zaczął udzielać się nastrój sali i poczułem, jak ciarki chodzą mi po plecach.

Ludzie stali zmieszani, speszeni, napiętnowani. Kim byli, jeśli nie mogli być uznani za chrześcijan? Co mieli ze sobą zrobić, gdzie się podziać? Każde zdanie coraz bardziej przyginało ich do ziemi, ścierało na proch. Stojąc w tym skupionym, przejętym i porażonym tłumie, nie mogłem zbyt natarczywie i często rozglądać się po sali. Wystarczyło, że byłem Biały, to już zwracało uwagę. Ale kątem oka widziałem, że stojące obok mnie kobiety mają pot na skroniach i jak drżą im złożone na piersiach ręce. Być może największy lęk rodziła w nich obawa, aby kapłan nie wskazał palcem na żadną z nich konkretnie, aby nie odsądził od czci i wiary, odmówił prawa do nazywania się chrześcijanką. Czułem, że stojący na kazalnicy kapłan, ma nad nimi ogromną hipnotyczną władzę i rozporządza prawem ferowania najsurowszych, potępieńczych wyroków.

 (...)

Rozległo się głuche dudnienie bębnów. Ale milczały chór i orkiestra. A potem zapanowała cisza. Wszyscy stali, mając twarze uniesione wysoko. Kątem oka widziałem, jak ścieka po nich pot. I widziałem napięte rysy, wyprężone szyje, ręce wyciągnięte do góry w dramatycznym geście ni to błagania o ratunek, ni odruchowej samoobrony, jakby w oczekiwaniu, że za chwilę spadnie na nich wielki głaz.

 (...)

Na tym polegało jego kazanie: na grożeniu, na upokarzaniu. Oni zaś gorliwie akceptowali swój stan obciążonych największymi przewinami grzeszników, wystraszonych widmem grożącej im potępieńczej kary, gotowych w każdej chwili przywdziać pokutny wór.
(...)
Ta ich gorliwa akceptacja wszystkich pomówień, sarkań i oskarżeń kapłana brała się i stąd, że warto było płacić nimi za prawo bycia w kościele, uczestniczenia w aktach, które dawały wyznawcom poczucie wspólnoty, przynależności. Człowiek Ibo nie chce, boi się samotności, odbiera ją jako przekleństwo i potępienie."
  

 

fanaberka : :